niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział pięćdziesiąty pierwszy




- Piotrek, zacznij od początku, wolno i wyraźnie. Bo ja w moim życiu ostatnimi czasy, mam spore problemy ze zrozumieniem świata.
- Nie ty jedna.. - mruknął.
- Piotr - popatrzyłam na niego wzrokiem pełnym złości.
- No co znowu ja? - podniósł ręce w geście kapitulacji i zaczął opowiadać, co miał do powiedzenia.

   Opowiedział historię ze Spały. Dzięki niemu spotkałam się z Bartkiem. To on przez cały mój pobyt w Spale się mną "duchowo opiekował".

- Myślisz, że łatwo się pogodzić z tym, że przypadkiem swatasz dwójkę ludzi, w tym jedną, która jest dla Ciebie bardzo ważna?
- Nie myślę..
- Michalina.. Zależało mi na Tobie. Byłaś dla mnie kobietą idealną. Byłaś. Teraz się wszystko zmieniło.
- Nadal nie rozumiem.
- Cholera, czego?!
- Wszystkiego. Dlaczego się nie odezwałeś?
- Może jestem zbyt nieśmiały?

   Wmurowało mnie w ziemię? Chyba prawie.. Ledwie nad sobą panowałam.

- Czyli poczekaj. Zakochany we mnie, nie poinformowałeś mnie o tym, ani nawet nie mówiłeś "cześć",tak?
- Tak.
- Okej, to już powiedzmy, że ogarnęłam.
- Mhm.
- Co dalej? Dlaczego w ogóle nie reagowałeś? Chłopie, ja nie jestem maszyną, która wie co wszyscy na około myślą i czują. Ja nie wiem wszystkiego. Nie potrafię czytać w myślach i przewidywać przyszłości. Jeśli cokolwiek do mnie czułeś, to trzeba było mi chociaż pisnąć słówkiem.
- Co by to zmieniło?
- Wiele.. - mruknęłam i przyspieszyłam kroku.

  Chciałam jak najszybciej znaleźć się na sali, wyładować emocje. Nie potrafiłam sobie już z nimi poradzić, to zbyt wiele jak na mój mały móżdżek. Fakt, byłam kiedyś chłodną, nie lubiącą niczego i nikogo osobą, ale cholera, ja też się zmieniłam! Nie chcę, żeby ciągle traktowano mnie przez pryzmat tego co było kiedyś.

- Zaczekaj!- krzyknął.
- Pośpiesz się, bo chcę jeszcze trochę pograć - nawet się nie odwróciłam.
- Michalina, do cholery - podbiegł i złapał mnie za nadgarstki.
- Puść!
- Porozmawiaj ze mną, dokończ to, co miałaś do powiedzenia! O co Ci przed chwilą chodziło? Czy ty coś do mnie..? - zapytał z jakąś niekłamaną nadzieją w głosie.
- Kiedyś. Wystarczy? - warknęłam i wyrwałam się z jego objęć.
- Kiedy?
- Nie ważne.

   Na moje szczęście zobaczyłam już halę. Jak zaczęłam truchtać, dobiegłam tam bardzo szybko. On mnie przegonił i, jak na gentelmena przystało, otworzył drzwi. Podziękowałam i udałam się w stronę recepcji, gdzie dobrze znana mi pani, skierowała nas do szatni. Po wejściu do pomieszczenia, od razu wyznaczyłam jego miejsce.

- Ty masz tam, ja idę z drugiej strony. Masz mnie nie podglądać - powiedziałam surowym tonem.
- Myślisz, że nie mam co robić, tylko Cię podglądać? - mruknął znudzony.
- I bardzo dobrze.

  Podeszłam do szafki i wrzuciłam tam torbę z rzeczami. Powoli ściągałam z siebie ubrania, uważnie obserwując, czy przypadkiem Nowakowski nie patrzy. Nie chciałam, żeby patrzył na moje ciało w bieliźnie, to jakieś niekomfortowe. Starałam się zrobić to jak najszybciej, ale oczywiście mi się to nie udało.

- Kobieto, jaką ty masz figurę! - stał z otwartymi ustami.
- Nowakowski, do cholery, miałeś nie patrzeć!
- Przepraszam, ale nie mogłem. - zaśmiał się.

   Mimo wcześniejszego wstydu, zaczęłam paradować przed nim w samej bieliźnie, widząc, jak jego to coraz bardziej drażni. Mnie raczej rozbawił wodzący za mną wzrok. Stanęłam wprost przed nim.

- Myślę, że już dość się napatrzyłeś.

   Po czym lekko musnęłam pocałunkiem jego policzek i odeszłam, ubierając po drodze koszulkę. Dlaczego to zrobiłam? Nie wiem. Po prostu, poczułam taką wewnętrzną potrzebę. Nie ogarniałam sama siebie, więc nie liczę na to, że ktokolwiek mnie zrozumie.

   Po ubraniu odpowiedniego stroju, przeszłam na halę. Wzięłam piłkę i odbijałam ją nad głową. Wreszcie pojawił się Piotrek, który uczynił to samo co ja. Trochę między sobą pograliśmy, serwy, ataki, przyjęcia, wystawy. Współpraca układała się aż nazbyt dobrze. Widocznie coś takiego się stało, że mogliśmy jakoś normalnie ze sobą grać. Po treningu uśmiechnięta poszłam pod prysznic. Potem wysuszyłam się, zgarnęłam rzeczy i wychodząc, chciałam opłacić salę.

- Pan Nowakowski już to zrobił. - uśmiechnęła się recepcjonistka.

   Serio?! On taki miły dla mnie? Świat schodzi na psy..

   Mimo wszystko zabrałam się i opuściłam budynek.

- Jedziemy taksówką, jest mi cholernie zimno - znalazł się obok mnie, jakby znikąd.
- Taksówkę? Teraz?
- Tak. Zamówiłem. O, patrz, już jest - pociągnął mnie w stronę nadjeżdżającego samochodu.

   Westchnęłam ciężko i wsiadłam do niej. Nie miałam wyjścia, bo nie uśmiechało mi się wracanie wieczorem samej po lesie do domu. W aucie nie odzywał się słowem, tylko patrzył tępo w przestrzeń. Dla mnie tym lepiej, więc postąpiłam identycznie. Po dziesięciu minutach, podziękowaliśmy kierowcy. Piotr znów zapłacił. Weszliśmy do mieszkania.

- Gdzie wy tyle byliście?! Telefonów nie ma?! Co wy sobie wyobrażacie? - zaczął krzyczeć Bartek.
- Telefon został w domu - odpowiedziałam spokojnie, ściągając buty w przedpokoju - cześć słonko.
- Teraz słonko?! A jak my tu odchodziliśmy od zmysłów?
- Przestać się dąsać kotek, też Cię kocham - pocałowałam go i przeszłam do salonu.

   Słyszałam strzępki rozmowy Justyny i Piotrka. Coś się kłócili, a może po prostu mi się zdawało.. Miałam już jakieś schizy. Wtuliłam się w męża, bo dość zmarzłam na dworze. Jakoś coraz bardziej chciałam spędzać cały wolny czas z nim.

   Zakochiwałam się każdego dnia na nowo. To coś było piękne, a z dnia na dzień jeszcze piękniejsze. Miłość kwitła, dogadywaliśmy się i nawet Andrzej, Maciek i Piotr to zaakceptowali.

   Ślub Justyny i Nowakowskiego miał się odbyć kilka dni przed naszym weselem. Cieszyłam się, że moja dawna przyjaciółka mnie odnalazła, że się spotkałyśmy, porozmawiałyśmy i że ona jest szczęśliwa! Wszystko powoli wracało do normy, więc w spokoju mogłam się zająć szczegółami naszej uroczystości majowej.

   Bieganie i załatwianie zaproszeń, dobieranie gości, którzy wejdą bez niczego.. Wiecie jakie ciężkie? Chyba nawet cięższe niż sam ślub czy wesele. Żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony, a żeby fani też mogli się pojawić.. Cholera. Jednak razem z Kurkiem staraliśmy się za wszelką cenę to ogarnąć. On, jako przykładny mąż, pomagał mi w tym wszystkim.

- Tak w ogóle.. Wałkowaliśmy ten temat już dawno, ale.. Wróćmy do niego. Co z dziećmi? - zapytał, leżąc w grudniowy wieczór w sypialni.
- Bartek, czy musimy wracać ciągle do tego? Nie mam ochoty o tym rozmawiać i do tego wracać. Nie dojrzałam jeszcze do tej myśli.
- Ale możesz mi powiedzieć czemu?
- Bo tak, po prostu! - wrzasnęłam.
- Michalina, nie unoś się. Chcę tylko, żebyśmy powiększyli rodzinę! To idealny moment. Ty zdążysz się wytrenować do mistrzostw, ja do olimpiady.
- Ale czy ty możesz pojąć, że nie i koniec?!

   Wybiegłam z domu. Usiadłam na ławce niedaleko i zapłakana próbowałam sobie poukładać w głowie to, co miałam powiedzieć mężowi.

   Głupia jesteś, wiesz?! Własnemu mężowi nie umiesz powiedzieć prawdy, Tego, dlaczego tak się wzbraniasz. A czemu? Sama sobie przeczysz.. Weź się w końcu w garść, powiedz co leży na sercu i razem spróbujcie sobie z tym poradzić.

   Niepewnie skierowałam się ponownie w stronę mieszkania. Ściągnęłam kurtkę i buty. Na łóżku zastałam siedzącego Kurka, który wzrok miał wbity w podłogę i szukał jakiegoś rozwiązania mojej sprawy.

- Okej, możemy szczerze pogadać?
- A do tej pory rozmawialiśmy jak?
- Przestań.. Chcę Ci coś powiedzieć.
- Co takiego?
- Nie mogę mieć dzieci.
- Co?! Dlaczego?!
- Nie mam jednego jajnika, nie pytaj dlaczego. W każdym razie posiadam tylko piętnaście procent szans na zajście w ciążę..
- Ale.. - patrzył na mnie wzrokiem pełnym przejęcia, a zarazem niedowierzającym.
- Właśnie dlatego tak skrzętnie unikam tematu.. Nie chcę wracać do przeszłości, ani Ciebie zawodzić..
- Przecież można to leczyć. Pójdziemy do lekarza, dowiemy się!
- Bartuś, proszę Cię.
- Mówię serio.
- Jeśli nawet zajdę w ciążę, to dziecko będzie chore. Nie chcę nikogo na siłę męczyć, a w dodatku sama nie czuję się na siłach wychować takiego malucha.. Przepraszam Cię. Możesz się teraz ze mną rozwieźć i znaleźć odpowiednią kobietę, która da Ci upragnione potomstwo i powiększysz rodzinę.. - rozpłakałam się.
- Kochanie, o czym ty w ogóle mówisz?! - przytulił mnie - nigdy Cię nie zostawię, słyszysz? Nigdy! Razem pokonamy przeciwności, od tego są małżonkowie! Żeby sobie pomagać i razem ze wszystkim radzić. Jutro pójdziemy do ginekologa, on nam wszystko powie.
- Zrozum, że to nie ma sensu.
- Zrób badania, ja zrobię, spróbujmy..
- Ale..

   Nie miałam argumentów. On trafił w dziesiątkę. Po badaniach się okaże.. Mentalnie tak naprawdę, byłam już przygotowana na zostanie matką. Mój wiek, to niby młodość, ale już dorosłość. Dziwne, pogmatwane..

   Ostatecznie dnia następnego, udaliśmy się do lekarza. Prywatnie, płacąc niezłą sumę, przyjęto nas od ręki.

- Co państwa do mnie sprowadza,Państwo Kurek? Bardzo nam miło oczywiście, że wybrali państwo nasz gabinet. - sztucznie się uśmiechnął.
- Miło, mhm.. - mruknęłam pod nosem.

   Weszliśmy do gabinetu i rozpoczęliśmy konwersację na mój temat. Potem doktor wyjaśnił wszelkie wątpliwości i zalecił badania, które miały na celu zdiagnozowanie tego, czy jest szansa na posiadanie potomstwa. Wykonaliśmy je oboje, a ich wyniki pojawiły się dnia następnego. Mimo, że zawsze trzeba czekać na nie ponad tydzień. W końcu to my je zanieśliśmy! Bartek się uśmiechnął, podpisał kilka zdjęć i od razu wszystko mogliśmy dostać.

   Z wynikami naturalnie, udaliśmy się znów do lekarza, by wyjaśnił wszystko.

- W Pani przypadku, nie mam zastrzeżeń. Przy dobrych warunkach jest Pani w stanie zajść w ciążę, gratuluję! - podał mi dłoń.
- No widzisz, mówiłem! Będziemy mieli dzieci! - przytulił mnie mąż.
- Ale to nie koniec.
- Słuchamy.
- Co do Pana.. Właśnie tu jest problem. Niestety u Pana, prawdopodobieństwo posiadania dzieci wynosi.. praktycznie jeden procent.
- Co proszę?! - krzyknęliśmy razem.
- Niestety.

   Patrzyłam z otwartą buzią w stronę obu panów. Nie wiedziałam co powiedzieć, jak się zachować.. W końcu to ja tu przyszłam z problemem, a okazało się coś zupełnie innego.. Zapłaciliśmy i wyszliśmy. Widziałam oczy Bartka, które szkliły się od łez. Mimo wszystko, starał się tego nie okazać.

- Kotek.. Nie płacz.
- Nie płaczę, przecież jest okej - próbował przeczyć w drodze do auta.
- Misiek, widzę. Możemy adoptować, spróbować in vitro, wszystko!

   W drodze rozważaliśmy wszystkie możliwości. Adopcja nie weszła w grę, z powodów osobistych. Nie chciałam żyć z cudzym dzieckiem.. Jakoś po prostu, złe doświadczenia. In vitro wydawało się świetnym pomysłem. Jeszcze przed świętami wyznaczyliśmy pierwsze próby. Ciężko było się poddać zabiegom, ale oboje daliśmy radę. On oczywiście tylko mentalnie, a ja fizycznie. Boże Narodzenie minęło nam dziwnie.. Pojechaliśmy do Nysy, do rodziców Kurka. Tam mieszkali od lat, po przenosinach z Wałbrzycha. Mimo wszystko, nie potrafiłam się wczuć w klimat. Jego rodzice, to naprawdę mili ludzie, którzy mnie lubili i szanowali.. A mimo to, święta z nimi, to dla mnie osobiście, jakaś katorga. Nie jestem przyzwyczajona do tego wszystkiego i po prostu ciężko mi było się tam odnaleźć. Kuba, młodszy brat, to kochane stworzenie. On jako jedyny z całego towarzystwa nie wypytywał o moje dzieci, kiedy, jak, gdzie.. Z nim się bawiłam, rozdawałam prezenty i ciągle siedziałam. Dwudziestego szóstego wróciliśmy do Łodzi. Dostaliśmy zaproszenie po raz kolejny na bal sylwestrowy. Dzień przed, mieliśmy odebrać wyniki. Czy jest szansa, że mogło się przyjąć i będziemy cieszyć się z potomstwa?

11 komentarzy:

  1. Kinga !
    Kolejny szok ! Najpierw Piotr,zakochany ale nic nie powiedział,teraz Bartek co dzieci mieć nie może :o

    jesteś genialna w tym pisaniu !

    <3 ;* .
    I wraaaacaj do nas szybko ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby się udało :D Rozdział super :) dziś mało się nie wien co mogę jeszcze napisać pozdrawiam Ewelina

    OdpowiedzUsuń
  3. Szokujesz mnie coooraz bardziej <3
    Małe Kurki będą chodzić po świecie, bi niemożliwe, żebyś była taka okrutna :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. No nareszcie! Już wszystko wiem i w miarę rozumiem. :D Sytuacja z Wroną wyjaśniona, z Maćkiem też, z Piotrkiem również..
    "Miłość kwitła, dogadywaliśmy się i nawet Andrzej, Maciek i Piotr to zaakceptowali." No i po tym zdaniu odetchnęłam z ulgą. :)
    A teraz problem dzieci. Na serio się nie spodziewałam, że Bartek będzie miał jakiś problem, ale świetnie by było, gdyby in vitro się udało.
    Czekam na następny rozdział i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Łał,świetny rozdział!Dzieje sie,dzieje :D Ale numer z tego Pita :p Mam nadzieje, że wyniki wyja pozytywnie i pojawi sie mały Kuraś :D 3maj sie!Pozdrawiam ;) Dorota

    OdpowiedzUsuń
  6. Lejdis szokujesz tymi rozdziałami co rodział inna akcja ;) Bardzo fajnie piszesz . I mam jeszcze 1 pytanie magłabys mi podac jakiegos bloga ktory cieszy sie duzym ..czytaniem.. ?

    OdpowiedzUsuń