niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział pięćdziesiąty pierwszy




- Piotrek, zacznij od początku, wolno i wyraźnie. Bo ja w moim życiu ostatnimi czasy, mam spore problemy ze zrozumieniem świata.
- Nie ty jedna.. - mruknął.
- Piotr - popatrzyłam na niego wzrokiem pełnym złości.
- No co znowu ja? - podniósł ręce w geście kapitulacji i zaczął opowiadać, co miał do powiedzenia.

   Opowiedział historię ze Spały. Dzięki niemu spotkałam się z Bartkiem. To on przez cały mój pobyt w Spale się mną "duchowo opiekował".

- Myślisz, że łatwo się pogodzić z tym, że przypadkiem swatasz dwójkę ludzi, w tym jedną, która jest dla Ciebie bardzo ważna?
- Nie myślę..
- Michalina.. Zależało mi na Tobie. Byłaś dla mnie kobietą idealną. Byłaś. Teraz się wszystko zmieniło.
- Nadal nie rozumiem.
- Cholera, czego?!
- Wszystkiego. Dlaczego się nie odezwałeś?
- Może jestem zbyt nieśmiały?

   Wmurowało mnie w ziemię? Chyba prawie.. Ledwie nad sobą panowałam.

- Czyli poczekaj. Zakochany we mnie, nie poinformowałeś mnie o tym, ani nawet nie mówiłeś "cześć",tak?
- Tak.
- Okej, to już powiedzmy, że ogarnęłam.
- Mhm.
- Co dalej? Dlaczego w ogóle nie reagowałeś? Chłopie, ja nie jestem maszyną, która wie co wszyscy na około myślą i czują. Ja nie wiem wszystkiego. Nie potrafię czytać w myślach i przewidywać przyszłości. Jeśli cokolwiek do mnie czułeś, to trzeba było mi chociaż pisnąć słówkiem.
- Co by to zmieniło?
- Wiele.. - mruknęłam i przyspieszyłam kroku.

  Chciałam jak najszybciej znaleźć się na sali, wyładować emocje. Nie potrafiłam sobie już z nimi poradzić, to zbyt wiele jak na mój mały móżdżek. Fakt, byłam kiedyś chłodną, nie lubiącą niczego i nikogo osobą, ale cholera, ja też się zmieniłam! Nie chcę, żeby ciągle traktowano mnie przez pryzmat tego co było kiedyś.

- Zaczekaj!- krzyknął.
- Pośpiesz się, bo chcę jeszcze trochę pograć - nawet się nie odwróciłam.
- Michalina, do cholery - podbiegł i złapał mnie za nadgarstki.
- Puść!
- Porozmawiaj ze mną, dokończ to, co miałaś do powiedzenia! O co Ci przed chwilą chodziło? Czy ty coś do mnie..? - zapytał z jakąś niekłamaną nadzieją w głosie.
- Kiedyś. Wystarczy? - warknęłam i wyrwałam się z jego objęć.
- Kiedy?
- Nie ważne.

   Na moje szczęście zobaczyłam już halę. Jak zaczęłam truchtać, dobiegłam tam bardzo szybko. On mnie przegonił i, jak na gentelmena przystało, otworzył drzwi. Podziękowałam i udałam się w stronę recepcji, gdzie dobrze znana mi pani, skierowała nas do szatni. Po wejściu do pomieszczenia, od razu wyznaczyłam jego miejsce.

- Ty masz tam, ja idę z drugiej strony. Masz mnie nie podglądać - powiedziałam surowym tonem.
- Myślisz, że nie mam co robić, tylko Cię podglądać? - mruknął znudzony.
- I bardzo dobrze.

  Podeszłam do szafki i wrzuciłam tam torbę z rzeczami. Powoli ściągałam z siebie ubrania, uważnie obserwując, czy przypadkiem Nowakowski nie patrzy. Nie chciałam, żeby patrzył na moje ciało w bieliźnie, to jakieś niekomfortowe. Starałam się zrobić to jak najszybciej, ale oczywiście mi się to nie udało.

- Kobieto, jaką ty masz figurę! - stał z otwartymi ustami.
- Nowakowski, do cholery, miałeś nie patrzeć!
- Przepraszam, ale nie mogłem. - zaśmiał się.

   Mimo wcześniejszego wstydu, zaczęłam paradować przed nim w samej bieliźnie, widząc, jak jego to coraz bardziej drażni. Mnie raczej rozbawił wodzący za mną wzrok. Stanęłam wprost przed nim.

- Myślę, że już dość się napatrzyłeś.

   Po czym lekko musnęłam pocałunkiem jego policzek i odeszłam, ubierając po drodze koszulkę. Dlaczego to zrobiłam? Nie wiem. Po prostu, poczułam taką wewnętrzną potrzebę. Nie ogarniałam sama siebie, więc nie liczę na to, że ktokolwiek mnie zrozumie.

   Po ubraniu odpowiedniego stroju, przeszłam na halę. Wzięłam piłkę i odbijałam ją nad głową. Wreszcie pojawił się Piotrek, który uczynił to samo co ja. Trochę między sobą pograliśmy, serwy, ataki, przyjęcia, wystawy. Współpraca układała się aż nazbyt dobrze. Widocznie coś takiego się stało, że mogliśmy jakoś normalnie ze sobą grać. Po treningu uśmiechnięta poszłam pod prysznic. Potem wysuszyłam się, zgarnęłam rzeczy i wychodząc, chciałam opłacić salę.

- Pan Nowakowski już to zrobił. - uśmiechnęła się recepcjonistka.

   Serio?! On taki miły dla mnie? Świat schodzi na psy..

   Mimo wszystko zabrałam się i opuściłam budynek.

- Jedziemy taksówką, jest mi cholernie zimno - znalazł się obok mnie, jakby znikąd.
- Taksówkę? Teraz?
- Tak. Zamówiłem. O, patrz, już jest - pociągnął mnie w stronę nadjeżdżającego samochodu.

   Westchnęłam ciężko i wsiadłam do niej. Nie miałam wyjścia, bo nie uśmiechało mi się wracanie wieczorem samej po lesie do domu. W aucie nie odzywał się słowem, tylko patrzył tępo w przestrzeń. Dla mnie tym lepiej, więc postąpiłam identycznie. Po dziesięciu minutach, podziękowaliśmy kierowcy. Piotr znów zapłacił. Weszliśmy do mieszkania.

- Gdzie wy tyle byliście?! Telefonów nie ma?! Co wy sobie wyobrażacie? - zaczął krzyczeć Bartek.
- Telefon został w domu - odpowiedziałam spokojnie, ściągając buty w przedpokoju - cześć słonko.
- Teraz słonko?! A jak my tu odchodziliśmy od zmysłów?
- Przestać się dąsać kotek, też Cię kocham - pocałowałam go i przeszłam do salonu.

   Słyszałam strzępki rozmowy Justyny i Piotrka. Coś się kłócili, a może po prostu mi się zdawało.. Miałam już jakieś schizy. Wtuliłam się w męża, bo dość zmarzłam na dworze. Jakoś coraz bardziej chciałam spędzać cały wolny czas z nim.

   Zakochiwałam się każdego dnia na nowo. To coś było piękne, a z dnia na dzień jeszcze piękniejsze. Miłość kwitła, dogadywaliśmy się i nawet Andrzej, Maciek i Piotr to zaakceptowali.

   Ślub Justyny i Nowakowskiego miał się odbyć kilka dni przed naszym weselem. Cieszyłam się, że moja dawna przyjaciółka mnie odnalazła, że się spotkałyśmy, porozmawiałyśmy i że ona jest szczęśliwa! Wszystko powoli wracało do normy, więc w spokoju mogłam się zająć szczegółami naszej uroczystości majowej.

   Bieganie i załatwianie zaproszeń, dobieranie gości, którzy wejdą bez niczego.. Wiecie jakie ciężkie? Chyba nawet cięższe niż sam ślub czy wesele. Żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony, a żeby fani też mogli się pojawić.. Cholera. Jednak razem z Kurkiem staraliśmy się za wszelką cenę to ogarnąć. On, jako przykładny mąż, pomagał mi w tym wszystkim.

- Tak w ogóle.. Wałkowaliśmy ten temat już dawno, ale.. Wróćmy do niego. Co z dziećmi? - zapytał, leżąc w grudniowy wieczór w sypialni.
- Bartek, czy musimy wracać ciągle do tego? Nie mam ochoty o tym rozmawiać i do tego wracać. Nie dojrzałam jeszcze do tej myśli.
- Ale możesz mi powiedzieć czemu?
- Bo tak, po prostu! - wrzasnęłam.
- Michalina, nie unoś się. Chcę tylko, żebyśmy powiększyli rodzinę! To idealny moment. Ty zdążysz się wytrenować do mistrzostw, ja do olimpiady.
- Ale czy ty możesz pojąć, że nie i koniec?!

   Wybiegłam z domu. Usiadłam na ławce niedaleko i zapłakana próbowałam sobie poukładać w głowie to, co miałam powiedzieć mężowi.

   Głupia jesteś, wiesz?! Własnemu mężowi nie umiesz powiedzieć prawdy, Tego, dlaczego tak się wzbraniasz. A czemu? Sama sobie przeczysz.. Weź się w końcu w garść, powiedz co leży na sercu i razem spróbujcie sobie z tym poradzić.

   Niepewnie skierowałam się ponownie w stronę mieszkania. Ściągnęłam kurtkę i buty. Na łóżku zastałam siedzącego Kurka, który wzrok miał wbity w podłogę i szukał jakiegoś rozwiązania mojej sprawy.

- Okej, możemy szczerze pogadać?
- A do tej pory rozmawialiśmy jak?
- Przestań.. Chcę Ci coś powiedzieć.
- Co takiego?
- Nie mogę mieć dzieci.
- Co?! Dlaczego?!
- Nie mam jednego jajnika, nie pytaj dlaczego. W każdym razie posiadam tylko piętnaście procent szans na zajście w ciążę..
- Ale.. - patrzył na mnie wzrokiem pełnym przejęcia, a zarazem niedowierzającym.
- Właśnie dlatego tak skrzętnie unikam tematu.. Nie chcę wracać do przeszłości, ani Ciebie zawodzić..
- Przecież można to leczyć. Pójdziemy do lekarza, dowiemy się!
- Bartuś, proszę Cię.
- Mówię serio.
- Jeśli nawet zajdę w ciążę, to dziecko będzie chore. Nie chcę nikogo na siłę męczyć, a w dodatku sama nie czuję się na siłach wychować takiego malucha.. Przepraszam Cię. Możesz się teraz ze mną rozwieźć i znaleźć odpowiednią kobietę, która da Ci upragnione potomstwo i powiększysz rodzinę.. - rozpłakałam się.
- Kochanie, o czym ty w ogóle mówisz?! - przytulił mnie - nigdy Cię nie zostawię, słyszysz? Nigdy! Razem pokonamy przeciwności, od tego są małżonkowie! Żeby sobie pomagać i razem ze wszystkim radzić. Jutro pójdziemy do ginekologa, on nam wszystko powie.
- Zrozum, że to nie ma sensu.
- Zrób badania, ja zrobię, spróbujmy..
- Ale..

   Nie miałam argumentów. On trafił w dziesiątkę. Po badaniach się okaże.. Mentalnie tak naprawdę, byłam już przygotowana na zostanie matką. Mój wiek, to niby młodość, ale już dorosłość. Dziwne, pogmatwane..

   Ostatecznie dnia następnego, udaliśmy się do lekarza. Prywatnie, płacąc niezłą sumę, przyjęto nas od ręki.

- Co państwa do mnie sprowadza,Państwo Kurek? Bardzo nam miło oczywiście, że wybrali państwo nasz gabinet. - sztucznie się uśmiechnął.
- Miło, mhm.. - mruknęłam pod nosem.

   Weszliśmy do gabinetu i rozpoczęliśmy konwersację na mój temat. Potem doktor wyjaśnił wszelkie wątpliwości i zalecił badania, które miały na celu zdiagnozowanie tego, czy jest szansa na posiadanie potomstwa. Wykonaliśmy je oboje, a ich wyniki pojawiły się dnia następnego. Mimo, że zawsze trzeba czekać na nie ponad tydzień. W końcu to my je zanieśliśmy! Bartek się uśmiechnął, podpisał kilka zdjęć i od razu wszystko mogliśmy dostać.

   Z wynikami naturalnie, udaliśmy się znów do lekarza, by wyjaśnił wszystko.

- W Pani przypadku, nie mam zastrzeżeń. Przy dobrych warunkach jest Pani w stanie zajść w ciążę, gratuluję! - podał mi dłoń.
- No widzisz, mówiłem! Będziemy mieli dzieci! - przytulił mnie mąż.
- Ale to nie koniec.
- Słuchamy.
- Co do Pana.. Właśnie tu jest problem. Niestety u Pana, prawdopodobieństwo posiadania dzieci wynosi.. praktycznie jeden procent.
- Co proszę?! - krzyknęliśmy razem.
- Niestety.

   Patrzyłam z otwartą buzią w stronę obu panów. Nie wiedziałam co powiedzieć, jak się zachować.. W końcu to ja tu przyszłam z problemem, a okazało się coś zupełnie innego.. Zapłaciliśmy i wyszliśmy. Widziałam oczy Bartka, które szkliły się od łez. Mimo wszystko, starał się tego nie okazać.

- Kotek.. Nie płacz.
- Nie płaczę, przecież jest okej - próbował przeczyć w drodze do auta.
- Misiek, widzę. Możemy adoptować, spróbować in vitro, wszystko!

   W drodze rozważaliśmy wszystkie możliwości. Adopcja nie weszła w grę, z powodów osobistych. Nie chciałam żyć z cudzym dzieckiem.. Jakoś po prostu, złe doświadczenia. In vitro wydawało się świetnym pomysłem. Jeszcze przed świętami wyznaczyliśmy pierwsze próby. Ciężko było się poddać zabiegom, ale oboje daliśmy radę. On oczywiście tylko mentalnie, a ja fizycznie. Boże Narodzenie minęło nam dziwnie.. Pojechaliśmy do Nysy, do rodziców Kurka. Tam mieszkali od lat, po przenosinach z Wałbrzycha. Mimo wszystko, nie potrafiłam się wczuć w klimat. Jego rodzice, to naprawdę mili ludzie, którzy mnie lubili i szanowali.. A mimo to, święta z nimi, to dla mnie osobiście, jakaś katorga. Nie jestem przyzwyczajona do tego wszystkiego i po prostu ciężko mi było się tam odnaleźć. Kuba, młodszy brat, to kochane stworzenie. On jako jedyny z całego towarzystwa nie wypytywał o moje dzieci, kiedy, jak, gdzie.. Z nim się bawiłam, rozdawałam prezenty i ciągle siedziałam. Dwudziestego szóstego wróciliśmy do Łodzi. Dostaliśmy zaproszenie po raz kolejny na bal sylwestrowy. Dzień przed, mieliśmy odebrać wyniki. Czy jest szansa, że mogło się przyjąć i będziemy cieszyć się z potomstwa?

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział pięćdziesiąty




- No? Wysłów się.
- Co dla Ciebie znaczył?
- W zasadzie, to nic.
- Czyli nie masz pretensji? Tylko bądź szczera.
- Andrzej, proszę Cię. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy wiedzą co robią. Nie żałuję w swoim życiu niczego co się wydarzyło. Każda rzecz mnie czegoś nauczyła, coś ze sobą przyniosła. Ty przyniosłeś mi wiarę w miłość. W miłość szczerą i bezgraniczną. Do mojego męża.

   Chwilę milczeliśmy. Wszystko stało się takie niezręczne. Wydawało się, że trwa to całą wieczność, ale żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć.

- Ja po prostu byłem w Tobie zakochany. Do szaleństwa. Nie potrafiłem pogodzić się z tym, że masz męża, że planujesz dzieci, czyli powiększenie rodziny. Czekałem na Ciebie. Czekałem, aż wreszcie zwrócisz na mnie uwagę.. Że stanie się coś więcej pomiędzy nami. Zrodzi się piękne uczucie, które będziemy wspólnie pielęgnować. Ale obudziłem się z marzeń. Zetknąłem się ze ścianą, która brutalnie mnie obudziła. Ale wiesz co? Cieszę się. Cieszę się Twoim szczęściem. Cieszę się, że my możemy być ze sobą wreszcie szczerzy. A głównie, to ja. Nie mogłem w sobie więcej tego dusić, bo byłoby to za wiele. Ale teraz wiem, że szczerość to rzecz bezcenna.
- Popieram. - uśmiechnęłam się.

   I co? Wyjaśniliśmy sobie wszystko? Serio? Jakoś mi ulżyło. Zeszło ze mnie całe ciśnienie. Tylko nie do końca wierzyłam w przemianę Andrzeja. To jakoś do siebie nie pasowało, po prostu.

- Jesteś ze mną szczery?
- No tak.
- Nie wierzę Ci.
- Znowu. - mruknął.
- Bo tak się zachowujesz. Wyrzuć z siebie wszystko, żebym wiedziała na czym stoję. Tu i teraz. Po prostu, bez żadnych ściem.
- Ale co mam Ci powiedzieć? - wzruszył ramionami.
- Prawdę Andrzej.

   Ciężko westchnął. Popatrzył na mnie wzrokiem, jakby właśnie szedł na ścięcie, jakbym go odzierała ze skóry albo coś w tym stylu. Ja za to byłam poważna i opanowana.

- No co? Nie patrz tak na mnie. - wbił wzrok w ziemię, próbując jakoś pohamować swój strach albo ukryć zdenerwowanie.
- No to. Bądź dorosłym człowiekiem.
- Okej. Kocham Cię, szaleję za Tobą, nie umiem przestać o Tobie myśleć. Dnie i noce spędzam tylko na zastanawianiu się jakby to było, jeśli bylibyśmy razem.. Dlaczego właśnie on zasłużył na taką cudowną kobietę jak ty, a nie ja? Po co Bóg zesłał mi Ciebie na moją drogę? Żebym popaprał swoje życie od początku? I dlaczego akurat w takim momencie? Widzisz, sam nie mogę znaleźć odpowiedzi. A jeśli ja nie mogę tego zrobić, to tym bardziej nikt inny. Właśnie dlatego jestem jaki jestem. Nie umiem być po prostu do końca szczery w wyrażaniu uczuć.

   Po czym wpił swoje usta w moje. Pozwoliłam mu na to. Pozwoliłam, by zrobił to, na co miał ochotę. Ten jeden jedyny i ostatni już raz.

- A teraz musisz zrozumieć, że nie zostawię Bartka. To mój mąż, którego kocham nad życie. Nie ważne, czy coś się dzieje, czy są jakieś trudności, zwątpienia. Ja chcę z nim być i to właśnie z nim, pielęgnować miłość aż po grób. Jesteś dla mnie oparciem, przyjacielem, bratem. Ale nikim więcej nigdy nie byłeś i nigdy nie będziesz. Przykro mi to mówić, bo wiem, jak bardzo to boli. Serce rozrywa na kawałki. Świat się wali. Życie traci na wartości.. Ale tak jest.. I nikt ani nic nie jest w stanie tego zmienić, choćby bardzo chciał. Po prostu.

   Patrzył ze łzami w oczach, a mnie serce bolało jeszcze bardziej.. Ale musiałam mu to powiedzieć, nie mogłam pozwolić, by dalej żył złudnymi nadziejami. Przytulił mnie, wplątując ręce w moje włosy.

- Dziękuję.. - szepnął mi do ucha.

   Poczułam ciepły oddech i ostatni pocałunek, jaki złożył na mojej szyi. Odszedł. Poszedł jak najdalej się dało. Nie chciałam się obracać, bo nie mogłam się rozkleić. Nie wiedziałam, czy to oznaczało koniec naszej znajomości, czy początek czegoś nowego.. Jednak wróciłam do domu, gdzie zjadłam, podgrzany wcześniej przez Bartka, obiad.

- Coś się stało?
- Nie, nic.
- O czym chciał tak pilnie porozmawiać?
- Przyjacielskie rady.
- To znaczy?
- Oj nie mogę Ci powiedzieć, tajemnice. - uśmiechnęłam się lekko.

   I tak właśnie wyjaśniłam większość z Wroną. Od tego czasu skrzętnie mnie unikał. Ja też nie naciskałam na nic, bo wiedziałam, ze potrzebuje czasu.

   A co z Pitem? Kolejna popaprana historia, która wykręciła znów moje życie do góry nogami.. I to dosłownie..

   Przywieźli nam osobiście zaproszenie na swój ślub. Piotr z wiecznie niezadowoloną miną na mój widok, pozwolił sobie nawet podać rękę, co jak na mnie było sporym osiągnięciem. Widziałam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam wierzyć w to, co usłyszałam od Grześka. Z jednej strony miałam ochotę poznać powód całego zachowania, a z drugiej, nie wiem, czy ogarnęłabym kolejnego adoratora w moim już wystarczająco głupim życiu.

   Spędzili u nas weekend. Nowakowski nawet kilka razy się uśmiechnął. Ja w tym czasie szukałam jakiejkolwiek wskazówki do rozwiązania całej układanki. Chciałam być pewnego rodzaju detektywem? Nie wiem. Po prostu, musiałam wiedzieć.

- Piotrek, dasz się wyciągnąć na siatkę? Bartek nie chce, Justyna też.
- Od kiedy się mną interesujesz? Ja w ogóle dla Ciebie istnieję?
- O co Ci chodzi?
- O nic. Chodź.

   Wyszliśmy powoli w stronę małej hali, niedaleko domu.

- Zwolnij proszę. Ja muszę z Tobą porozmawiać.
- O czym?
- O Twoim zachowaniu. Co jest jego przyczyną? Oświeć mnie, bo ja naprawdę zaczynam mieć dosyć tej całej zabawy.
- Ty? Serio ty? Fakt, zabawa jest przednia, ale chyba tylko dla Ciebie. Ja raczej się nie bawię.
- Piotrek, do cholery.
- Co znowu ja? Nic się nie odzywam!
- I właśnie to jest ten problem. Co Ci zrobiłam, że tak się zachowujesz. Wrzeszczałeś, że zmarnowałam Ci życie, że coś tam. Ale czym?! No powiedz mi! Bo ja naprawdę jestem mało domyślna i nie mam pojęcia o co Ci wtedy chodziło!
- Nie masz?!
- Nie, nie mam. Jakbym miała, to bym się Ciebie właśnie nie pytała.
- Jesteś naprawdę taka głupia?
- Najwidoczniej.
- Serio?!
- Piotrek, kurde! Mów prosto z mostu!
- Tak? Proszę. Zmarnowałaś mi życie, bo przez Ciebie nikt mnie prawie nie lubi z zespołu. Broniłem Cię przed każdym, a ty nawet głupiego cześć nie umiałaś mi powiedzieć.
- Jak broniłeś? Niby przed kim albo przed czym?
- No normalnie. Gdyby nie ja, nie miałabyś w Spale czego szukać. Nigdy nie spotkałabyś się z Bartkiem, a ja nie miałbym żadnych wyrzutów.
- Możesz jaśniej?
- Jaśniej się nie da.

   Pogubienie się w życiu - nowy poziom zaliczony!

Zakończenie roku, wy też płaczecie? Mimo, że wakacje.. To ja płaczę. Ostatni dzień z moją klasą.. Z tymi idiotami, ale kochanymi idiotami.. 
Plany wakacyjne? Może się gdzieś przypadkiem spotkamy..? :-)

 

środa, 26 czerwca 2013

Rozdział czterdziesty dziewiąty




- No co ?
- Nic. Po prostu tak jakoś.. Cieszę się Twoim szczęściem, naprawdę!
- Dlaczego Ci zwyczajnie nie wierzę?
- Nie wiem, to już nie moja wina.. - uśmiechnął się lekko.
- Rozumiem, że na Twoją obecność liczyć mogę?
- Jasne!
- Noo, i to rozumiem!

   Przytuliłam go i oboje wróciliśmy do domu.

   Gdy tylko pojawiła się informacja w mediach o zaproszeniach na nasze wesele, chcieli płacić za nie bajońskie kwoty. My jednak, z umiarem czekaliśmy na odpowiedni moment, nie zapominając po co to robimy. Chcieliśmy tym wspomóc Akademię Siatkarską oraz fundację Herosi. Znaleźliśmy miejsce, ubrania, przygotowaliśmy wszystko i wyczekiwaliśmy na upragniony maj.

   W międzyczasie działo się sporo. Przyjechał do mnie Grzesiek, chcąc poważnie porozmawiać. Nie wiedząc co się stało, z chęcią zaprosiłam go na popołudnie do domu.

- Nie możesz tak! - wpadł do mieszkania w podniesionym głosem.
- Cześć kochana kuzynko, cześć kochany kuzynie. - wymamrotałam z uśmiechem na ustach.
- Po co byłaś w Rzeszowie?
- U koleżanki.
- Nie odwiedziłaś mnie, spałaś u Nowakowskiego.
- No i do czego dążysz? Bo nie wiem za bardzo.
- U Piotra!
- No tak, weź się wysłów jakoś, bo ja serio nie jarzę.
- Pokłóciliście się?
- On się tylko trochę rzucał, ale poza tym, było spoko.
- Dlaczego?!
- Grzesiu, o czym ty w ogóle gadasz? Mógłbyś prosto z mostu?
- A ty nie wiesz o co mi chodzi?
- Nie?
- Przecież to na Ciebie zmarnował tyle czasu, przez Twoją osobę kłócił się z połową siatkarzy, ciągle Cię chronił i bronił, a ty nawet nie powiedziałaś mu nigdy zwykłego "cześć".
- Co ty gadasz?! Czy Was wszystkich już doszczętnie pogięło?! Mam męża!

   Wrzasnęłam, po czym trzasnęłam drzwiami i wyszłam na taras. Pomimo zimna, które towarzyszyło tego dnia, usiadłam na drewnianej huśtawce i zaczęłam powoli wracać do beztroskich lat dzieciństwa. Przestałam po raz już nie wiem który, ogarniać rzeczywistość. Po chwili zjawił się i kuzyn, siadając na bujanym krześle obok.

- Po prostu było mi go szkoda..
- Ale dlaczego on się nawet słowem nie odezwał?
- Bo i po co? Poza tym, to mega nieśmiały facet. Teraz uważa, że zmarnował na Ciebie za dużo czasu, co zniszczyło mu życie.. Chyba musicie porozmawiać kiedyś szczerze, nie sądzisz?
- O czym? On mi powie, jaką jestem straszną osobą, ja go posłucham, przyłożę i na tym się skończy nasza konwersacja?
- Miśka, daj spokój..
- No bo powariowaliście już wszyscy.. Maciek, Wroniak, teraz Pit.. Zlitujcie się nade mną..
- A co, oni też zarywali?
- No przecież byłam z Maćkiem i mam wrażenie, że on nadal coś do mnie czuje.
- A on nie ma dziewczyny?
- Ma.
- No to w czym problem?
- No bo.. Mniejsza z tym.
- A Andrzej?
- Andrzej.. To inna historia, nie wnikaj.
- Nie wnikam.. A co z Bartkiem?
- Jest moim mężem, kocham go najmocniej na świecie!
- Więc nie zaprzątaj sobie głowy nikim innym. Przepraszam, że w ogóle Ci cokolwiek mówiłem.. - przytulił mnie.
- Powinnam wiedzieć o wszystkim.
- Nie przesadzaj..

   Wróciliśmy do domu. Jedząc obiad, ciągle się śmialiśmy. Olałam temat Nowakowskiego i tego, czego się dowiedziałam.

   Pierwszego listopada, udałam się na cmentarz, uczcić dzień zmarłych. Stojąc przy grobie Czarnowskiego, łzy same leciały po policzku.

- Mimo tego, że byłeś, jaki byłeś.. Tak bardzo chciałabym mieć Cię gdzieś niedaleko..

   Sama przestawałam ogarniać, dlaczego tak robię. Jednak tego po prostu potrzebowałam i tyle, bez możliwości wyjaśnienia samej sobie swojego zachowania.

   Listopad minął pod znakiem "jak coś chcesz, to przecież możesz zrobić sama". Po co było mi pomóc z czymkolwiek.. Łącząc treningi z obowiązkami domowymi, starałam się nie zapominać o sobie i Bartku. W końcu chodziło tu też między innymi o nasze wesele, które miało się odbyć za pół roku. Wszystko powoli nabierało tempa i rozmachu, co bardzo polubiłam. Kuraś, pomimo ciągłych wyjazdów zrozumiał, że w domu czeka żona. Starał się wracać wcześniej, wychodzić z treningów, rozmawiać godzinami, będąc w innym mieście. Wreszcie zachowywał się jak mój partner.

   Zbliżający się grudzień, dawał się nieźle we znaki. Oprócz płatków śniegu i temperatur poniżej zera stopni Celcjusza, zewsząd otaczały mnie świąteczne ozdoby, prezenty czy lecące do znudzenia w radiu "Last Christmas" albo coś w tym stylu. Gdybym tylko mogła, to właśnie zakopałabym się gdzieś pod kocem i poprosiła o obudzenie po całej sztucznej otoczce świąt. Takie coś mnie nie bawiło. Lubiłam przecież, jako zdecydowana kobieta, coś szybko załatwić, kupić i uciec bardzo daleko.

- Masz już coś dla Kurasia?
- Pogięło Cię? A to niby z jakiej racji?
- Mikołajek. Nie robicie sobie prezentów? - zapytał zdezorientowany Maciek.
- Niekoniecznie.  - odpowiedziałam krótko.

   Mimo wszystko, prezent sam się kupić nie chciał, więc chcąc nie chcąc, udałam się na jakiś shopping.

- Takie spotkanie? Przypadek?
- Lubię przypadki. - uśmiechnęłam się
- Ja też. Sama w poszukiwaniu prezentu dla męża. Obstawiam, że potrzebujesz męskiej ręki do robienia zakupów.

   Damian zabrał mnie do odpowiednich sklepów, dzięki czemu w ciągu dwudziestu minut, miałam zapakowany odpowiedni prezent.

- Dzięki. - uśmiechnęłam się - bez Ciebie bym nie dała rady!
- Dałabyś, bo jesteś zdolna.
- Dzięki. Tylko uważaj bo zaraz w jakiś samozachwyt wpadnę.

   Odprowadził mnie do domu, gdzie czekał na mnie Kuraś.

- Gdzie ty byłaś? Dlaczego z nim?
- Daj spokój, później Ci powiem, jest obiad?
- Już Ci grzeję. - westchnął i zabrał się za podgrzewanie spaghetti.

   Wpadł do mieszkanie nagle Wrona.

- Musimy porozmawiać.
- Znowu? - jęknęłam - chcę jeść!
- Proszę..

    Bartek tylko pokręcił głową, ale kazał mi iść.

- Muszę, to ważne. Inaczej nie dam rady. Uważam nas za świetnych przyjaciół.. Tylko, że dla mnie ten pocałunek..

niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział czterdziesty ósmy

   Wezwali mnie nagle na policję. Nie wiedziałam po co, na co. Przeczuwałam tylko, że stało się coś złego. Najszybciej jak umiałam, wsiadłam w samochód i pojechałam na komisariat.

- Michalina Kosok-Kurek, wzywano mnie.
- A to Pani, już tak szybko? No dobrze, zapraszam.
   Wysoki funkcjonariusz otworzył przede mną kraty i wprowadził dalej. Przeszłam do jakiegoś biura.
- Dobry wieczór. Ja przepraszam, że tak późno.. No ale musieliśmy.
- Dlaczego? Stało się coś?
- Pani matka została zatrzymana kilka godzin temu, w związku z podejrzeniem, o kradzież.
- Jaką kradzież, co ukradła?
- Dziecko, droga Pani. A jak mniemam, Pani jest jej córką.
- Co? Bo ja nie za bardzo łapię.
- Na spokojnie, proszę usiąść, postaram się Pani jak najwięcej na ten temat powiedzieć, bo to chyba głównie dotyczy Pani.

   Osunęłam się powoli na krzesło i z przerażeniem słuchałam tego, co miał mi do powiedzenia policjant. Nie mogłam uwierzyć, że moja mama mogła być taką osobą! Ukraść mnie ze szpitala?! Chora psychicznie kobieta! Nie mogłam dalej słuchać tego. Cała ta historia była nieprawdopodobna i gdyby nie fakt, że dotyczyło to mojej osoby, pomyślałabym, że ktoś sobie to wymyślił. Pożegnałam mężczyznę i uciekłam jak najdalej od tego wszystkiego. Znów miałam ochotę wyjechać gdzieś, gdzie mnie nikt nie znajdzie.. Jednak wróciłam do domu.

- Gdzie ty byłaś?! - zaczął krzyczeć od wejścia - komórki nie odbierasz, nigdzie Cię nie ma, co ty sobie wyobrażasz?!
- Jesteś moim ojcem, żeby mnie sprawdzać?
- Michalina!

   Jednak widząc moje łzy się uspokoił. Przytulił mnie, nie pytając o nic. Chyba nawet powoli się domyślał, w końcu to mój własny, prywatny mąż.. Położyłam się do łóżka, nakryłam kocem i wtuliłam się w niego. Tam czułam się cholernie bezpiecznie, zapominając o całej rzeczywistości. Rano obudziłam się z opuchniętymi od płaczu oczami. Tak mnie piekły, że miałam ochotę je sobie wydrapać. W dodatku jeszcze promienie słoneczne przebijały się bezlitośnie przez zasłony w sypialni.

- Kotek, musimy coś z tym zrobić..
- Ale co?
- No nie wiem, ale przecież ty się wykończysz..
- I co z tego? Będzie dla wszystkich lepiej.
- Michalina, weź się w łeb palnij.

   Wstałam powoli i zrobiłam śniadanie. Bartek popołudniu wyszedł na trening, a ja siedziałam sama na tarasie, opalając się i myśląc co dalej. Jedna część zepsucia mojego świata już zaliczona, co więcej jeszcze się wydarzy? Jak się później okazało.. Bardzo wiele.

   Moja matka oskarżona, siedziała w areszcie. Dostała 3 lata i to tylko dlatego, że wykazała "skruchę", w co wierzyć nie chciałam. Nie poszłam na jej proces, nie mogłam na nią patrzeć. Czas ciągle leciał jak głupi, nie wiedziałam już nawet kiedy to wszystko mijało. Z Bartkiem układało mi się dobrze, często spotykałam się czy to z Maćkiem, Karolem czy z Andrzejem. Przez cały czas mocno wspierał mnie ten ostatni. Podziwiałam go za takie wytrzymywanie ze mną. Kiedy Kurek gdzieś wyjeżdżał, na szkolenia, zgrupowania, to właśnie Wrona ze mną zostawał. Mimo, że powinien tam być, to z tego rezygnował.

- Dlaczego tak właściwie nie jeździsz? Przecież ja sobie tu poradzę.
- Bo nie chcę Cię zostawiać samej.
- No ale ty musisz trenować!
- I trenuję.
- Ale nie tyle, ile trzeba!
- Daj spokój.
- Jesień.. No przecież jesienią trzeba się szkolić, takie wymogi.
- E tam.


   Odezwała się do mnie koleżanka z czasów liceum. Znalazła mnie przez fejsbuka i zaczęła rozmawiać. Dowiedziałam się, że jest w związku z Nowakowskim, co mnie zdziwiło. Przeprowadziła się do Rzeszowa, planują ślub. Nigdy się nie spodziewałam, że taka osoba jak ona, będzie z kimś takim, jak Piotr. Ona postrzelona, spontaniczna, narwana, a on jakiś taki.. Inny. Chociaż wcale go nie znałam, bo nie było dane mi go poznać. A może bardziej po prostu nie czułam potrzeby zakolegowania się z nim. Ja do siatkarzy podejścia generalnie nie zmieniłam. Są tylko wyjątki, które potwierdzają regułę.

   Zaproszenie do Rzeszowa przyjęłam z chęcią, w końcu to jakaś odmiana. Pojechałam sama, pociągiem, bo Kuraś nie znalazł chwili wolnego, by się tam zjawić razem ze mną. Z dworca odebrała mnie Justyna.

- Jeja, jak ja Cię dawno nie widziałam!
- I przy takiej okazji się spotykamy!
- No właśnie. Poznaj Piotra.
- My się znamy. - odburknął.
- Kojarzymy. - sprostowałam - poznaliśmy się w Spale, ale nie dane było nam pogadać bliżej.
- I dobrze. - odparł znudzony - możemy już jechać?

   Przeszliśmy do samochodu koleżanki. Prowadził Nowakowski, a my siedziałyśmy z tyłu, nie mogąc się nagadać. Nie widziałyśmy się tyle czasu.. Jednak środkowy ciągle się czegoś czepiał, bez powodu. Albo ja po prostu tego powodu nie mogłam odgadnąć. Dojechaliśmy do domu, pokazała mi okolicę. Wieczorem pojawiłam się na meczu na Podpromiu. Jakiś pierwszy mecz, wygrali, bez wielkich emocji.

- On tak zawsze? - zapytałam widząc znów znudzonego życiem, Piotra.
- Ostatnio.
- Wiesz.. Czuję, że on nie chce, żebym tu była.
- Daj spokój, on zwyczajnie jest zmęczony.

   Wieczorem spacerowaliśmy po Rzeszowie. Kolejnego dnia zobaczyłam całe miasto, a potem zrobiłyśmy razem zakupy i poszłyśmy na imprezę. Przez cały czas, Pit nie odstępował jej na krok. Zazdrosny o każdego, kto się tylko spojrzał w jej stronę. Nigdy bym się nie spodziewała, że on taki chojrak, który się rzuca. Wracaliśmy koło trzeciej, oni lekko wstawieni.

- Poczekajcie, bo zapomniałam zabrać swojej marynarki. - wróciła się w stronę klubu.

   Nastała niezręczna cisza. W dodatku patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie zabić.

- Co ja Ci zrobiłam? - wypaliłam wreszcie.
- Nic, o co Ci chodzi?
- Ciągle chodzisz jakiś nadęty, przymulony. Coś się stało czy po prostu nie lubisz mnie "za twarz" i tak sobie postanowiłeś to okazać?
- Przecież nic Ci nie robię!
- Rzucasz się o nic.
- Ja?! To ty tu przyjeżdżasz i mi rozwalasz wszystko!
- Co ja Ci rozwalam?
- Życie!
- Co?!
- Nie ważne.

   Sytuację uratowała Justyna, która właśnie wyszła z lokalu i kierowała się w naszą stronę. Wracaliśmy w dziwnej ciszy.. Następnego dnia rano się spakowałam, zjadłam śniadanie i odwieźli mnie na dworzec. Pożegnałam się i obiecałam wrócić za niedługo.

- Zawsze będziesz tu miłym gościem! - pocałowała mnie w policzek.
- Dla Ciebie. - mruknęłam.
- Dla Piotra też, tylko on jeszcze tego nie umie okazać. Taki z niego człowiek.. Zamknięty w sobie, nie okazujący uczuć. Ale się zmieni.
- Pod Twoim wpływem, rzecz jasna! - zaśmiałam się.
- No pewnie! Wyślemy Ci zaproszenie na ślub.

   Wzrok Nowakowskiego - niezapomniany. Wsiadłam do autobusu i wróciłam do Łodzi.

   I tak właśnie wrzesień minął. Październik to czas, kiedy wszyscy czegoś ode mnie potrzebowali, coś chcieli, a ja najprawdopodobniej miałam zgadywać co chcą. Pewnego wieczora już skapitulowałam. Powiedziałam Bartkowi, że śpię u koleżanki i wyszłam na miasto. Musiałam mieć chwilę wolnego, tylko dla siebie. W międzyczasie powtórzyłam swoje badania u ginekologa - fakt, że zostanę matką, stawał się coraz bardziej nieosiągalny. Prawdopodobieństwo wynosiło zaledwie piętnaście procent. To mnie też już dobiło, bo nie mogłam uszczęśliwić własnego męża, stworzyć rodziny..

- O tej porze w centrum? Nie ładnie. - usłyszałam znajomy głos.
- No nieee, serio ty? - zaśmiałam się, widząc Wroniaka.
- Chyba mnie śledzisz. Bo gdzie ja, tam i ty.
- To jakieś przeznaczenie. - powiedziałam cicho.
- Też tak uważam. Noc przemyśleń?
- Dokładnie.
- Coś się stało konkretnie, czy tak po prostu?
- I jedno i drugie.

   Spacerowaliśmy po pustych ulicach miasta, rozmawiając ciągle. Tak myślałam, że bardziej od własnego męża, rozumie mnie przyjaciel, co było aż nader dziwne.

- Mogę Cię o coś zapytać?
- Jasne, pytaj o co chcesz.
- Kochasz Bartka?
- No jasne!
- A chcesz z nim być do końca życia?

   Zawahałam się. On to wyczuł.

- Chcę.
- Szczerze?
- Nie wiem. Jest moim mężem.

   Szczerość to podstawa przyjaźni. Prawdziwej przyjaźni. Postanowiłam tamtej nocy wygadać wszystko. On słuchał i opowiadał o swoim życiu. Zabrał mnie do siebie na noc. Utrata chwilowej kontroli, zakończyła się pocałunkiem. Którego tak naprawdę chyba oboje potrzebowaliśmy.. Żadne z nas do drugiego nie miało o to pretensji. Zasnęłam z nim w łóżku, jednak do niczego nie doszło.

   Taki odwet od świata był mi cholernie potrzebny. Pocałunek nie zmienił nic w relacji między mną a Andrzejem.

- Co ty na to, żebyśmy zrobili wesele?
- Kiedy? Po co?
- Kiedy chcesz. A dlatego, że go nie mieliśmy.
- W sumie wiesz co.. Okej. Zróbmy wielkie wesele dla wszystkich kibiców. W jakimś wielkim pałacu.
- Przestań sobie żartować.
- Ale ja mówię serio. Wesele dla kibiców. W sensie każdy może kupić swoje zaproszenie. Za powiedzmy sto złotych. A uzbierana kasa pójdzie na jakiś cel charytatywny.
- Hmm.. Może.. Ale nie rozumiem jak to zorganizować..

   Wspólnie opracowaliśmy plan. Ślub na dworze, a właściwie to jego odnowienie. Potem wesele też na wolnym powietrzu, ale pod zadaszeniem w formie namiotu i na trawie położyć parkiet. Zaproszenie kosztuje osiemdziesiąt złotych. Obejmie jedzenie, zabawę do białego rana i możliwość spędzenia razem z idolem jego najlepszego dnia.

- Chcesz się sprzedać mediom? - zaśmiał się.
- Jestem na to gotowa.
- Tylko kiedy? Teraz zima się zbliża..
- Maj. Będzie idealnie. Zdążymy wszystko zorganizować i dopiąć na ostatni guzik.
- Jesteś pewna?
- Oczywiście!

   Ucieszyłam się, bo to miał być kolejny, piękny dzień. Oderwanie od rzeczywistości. A piękno mojej miłości pokazał mi właśnie Wrona. Na tę wiadomość zareagował dziwnie, bo niby się cieszył, ale gdzieś czułam, że coś jest nie tak.

- Dobrze, że ty jesteś i będziesz szczęśliwa.
- Andrzej, znam Cię już trochę. Coś się dzieje..
- No bo..

 

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział czterdziesty siódmy


 Miałam nadzieję, że wszystko się ułoży już tak na dobre i że nie będę musiała walczyć z całym światem jednocześnie..

- Co ty tu robisz?! - wrzeszczałam, widząc przed drzwiami swojego mieszkania Czarnowskiego.
- Troszeczkę się nie zrozumieliśmy chyba, nie sądzisz? Miałaś być moja!
- Uspokój się! Idź stąd!
- Żona tego gnojka? Naprawdę?
- Nie Twoja sprawa.

   Wypchnęłam go za drzwi, zamykając je na kilkanaście zamków. Powoli zsuwałam się na podłogę z bezsilności. Myślałam, że on to już przeszłość, że nie wróci. Myliłam się. Ciągle czekałam na męża, który nie nadchodził, a na zewnątrz wrzask nie ustawał. Policja? Nic nie da. Straż miejska? Niewiele. Straciłam pomysły. Kurek nie odbierał, Maciek, Karol, Andrzej.. Jakby w jakiejś jednej, wielkiej zmowie byli.

- Odwal się, słyszysz?!

   Nagle wszystko ustało. Cisza. Nie wiedziałam co się stało, ale dużo bardziej mi się to podobało. Mimo wszystko nie odważyłam się otworzyć drzwi. Nie wiedziałam, czy to nie jakiś jego chwyt. Mijały kolejne minuty, ciągle głucho. Zdecydowałam się je wreszcie uchylić. Nie byłam w stanie. Coś jakby blokowało. Jednak to coś..

- Jezus Maria, Patryk!

   Nie wiem, czy zemdlał, czy stracił równowagę i upadł, nie obchodziło mnie to. Sprawdziłam czy oddycha, czy w ogóle żyje. Słabo umiałam pierwszą pomoc, więc zadzwoniłam po karetkę. Zjawili się kilka minut później i go zabrali. Nie ważne było to, czy on mi kiedyś coś zrobił, czy coś.. To człowiek, a każdy człowiek ma prawo do życia. Mimo wszystko nie pojechałam za nimi. Jednak blokada przeszłości mi na to nie pozwoliła.

- Co tu się działo? - zapytał zdyszany Kurek.
- Czarnowski tu był.
- Kto?! Co Ci zrobił? A ty jemu?
- Mi nic. Zemdlał czy coś.. Nie wiem.
- Po co tu był?
- Nie domyślasz się?
- Dalej..?
- Życie..

   Weszliśmy do mieszkania. Podałam obiad, posprzątałam. Jednak ciągle się przejmowałam Patrykiem.

- Muszę na chwilę wyjść. - powiedziałam.
- Gdzie?
- Coś załatwić na mieście. Wrócę niedługo.

   Wstałam i zabierając kluczyki od auta, pojechałam do szpitala. Musiałam się dowiedzieć czy żyje i jak się czuje.

- Witam, mam takie pytanie. Przywieziono tutaj siatkarza, Patryka Czarnowskiego. W jakim on jest stanie?
- A Pani jest kimś z rodziny?
- Właściwie, to nie..
- Przykro mi, to nic Pani nie powiem.
- Nazywam się Michalina Kosok-Kurek. Bardzo Panią proszę, to pilne.
- Jak?
- Kosok-Kurek. Żona Bartosza.
- Ojej, to Pani! No cóż, jeśli Pani nalega na to.. Nazwisko pacjenta jeszcze raz.
- Czarnowski.
- Nie mam takiego pacjenta na żadnym oddziale. Jest Pani pewna, że przywieziono go tutaj?
- Tak. A może.. - do oczu napłynęły łzy - jest możliwość, że nie żyje?
- Teoretycznie.. Zaraz zobaczę.

   Chwilę zajęło, zanim znalazła odpowiedni arkusz w swoim komputerze.

- Czarnowski, Czarnowski.. Przykro mi, ale.. Pan Czarnowski nie żyje.
- Co proszę?!
- Niestety. W trakcie jazdy do szpitala, reanimacja się nie powiodła.
- Nie wierzę!

   Wrzeszczałam, po czym uciekłam, siadając na krześle. Dlaczego tak zareagowałam na to? Praktycznie, to obca dla mnie osoba, która w dodatku kiedyś mnie skrzywdziła!

- Cholera!
- Uspokoi się Pani, stało się coś? - podszedł jakiś brunet.
- Jak mam się uspokoić, jeśli mój kolega nie żyje? - powiedziałam zalana łzami.
- To niezbyt fajnie.. Ale.. Moje kondolencje.
- Mam w dupie kondolencje.

   Podniosłam wreszcie twarz, która do tej pory skierowana była ku dołu. Patrzyłam przez cały czas tępo w podłogę, ukrywając skrzętnie rozmyty makijaż.

- Michalina!
- Damian? Co ty tu robisz?
- Do kolegi przyszedłem.. Ale.. Jezu, jak mi przykro..

   Przytulił mnie. Damiana poznałam na imprezie w Łodzi, która miała miejsce, jak przyjechałam z chłopakami ze Spały. Kiedy próbował mnie pocieszyć, zjawił się mój mąż.

- Co to jest?! Dlaczego wy?! Michalina, o co tu chodzi?!
- Musisz się rzucać?
- Przestań ją obmacywać! - rzucił się na mojego kolegę.
- Bartek, do cholery! Patryk nie żyje!
- I dobrze!
- Słyszysz siebie? Człowiek nie żyje, a ty mówisz, że dobrze?!
- Za to, co Ci zrobił?
- Każdy człowiek zasługuje na życie!
- A ten tutaj co robi? Musi Cię tak tulić?!
- Tak.

   Wstałam i wybiegłam z budynku. Kuraś dogonił mnie bez problemu.

- No już, przepraszam. Nie chciałem. To okropne..

   Wtuliłam się w niego i wypłakałam morze łez. Pojechałam do domu. Kolejnego dnia usłyszałam tę informację w mediach. Podali datę pogrzebu.. Musiałam tam być.

   Choć upał był niesamowity, ubrałam czarną sukienkę do ziemi. Nie chciałam się wyróżniać, ani pokazywać za dużo ciała.

- Dziś żegnamy człowieka dobrego i szlachetnego. Mężczyznę młodego, pełnego werwy i zapału. Siatkarza, który grał dobrze.. Serce się kraje, kiedy spotyka śmierć takiego osobnika.. - wypowiedział ksiądz, ze łzami w oczach podczas kazania w Kościele.

   Słysząc to, zacisnęłam pięści w dłoń. Wróciły wszystkie chwile i przebijały się gdzieś przez tę ścianę smutku i goryczy.

- Odpuść.. I tak to nic nie da.. On przecież nie żyje. Nie odpowie inaczej za to co zrobił..
- Ale.. Dobry i szlachetny człowiek.. On?!
- Michalina.. Jest jego pogrzeb.. Proszę Cię..

   Sama siebie zastopowałam, bo nie wypadało. Do Kościoła przyszło mnóstwo ludzi - rodzina, znajomi i kibice. Siatkarze zajmowali honorowe miejsca z przodu. Cała siatkarska Polska, tak jak kiedyś żegnała Arka Gołasia, tak i tutaj chciała choć w części uroczyście pożegnać Czarnowskiego. Kiedy trumna znalazła się już w wykopanym dole, nie mogłam dłużej wytrzymać. Zalana łzami, ukryłam się w objęciach męża. To za bardzo bolało. W końcu ten człowiek był kiedyś częścią mojego życia..

   Słysząc charakterystyczne dla tego typu uroczystości dźwięki w wykonaniu orkiestry kameralnej, uciekłam. Piękne pieśni, ale przy nich nie potrafię nie mieć ataku rozpaczy, a wiedziałam, że jego rodzina potrzebuje wytchnienia. Zapakowałam się do auta i odjeżdżając stamtąd, spojrzałam z daleka na cmentarz.

- Śpij dobrze.. - powiedziałam sobie w myślach i wytarłam rozmyty makijaż.

   Kolejne dni mijały bez echa. Nic nowego się nie działo. Ciągle ten sam schemat. Czułam swoistego rodzaju pustkę. Usiadłam do starych zdjęć, żeby sobie je pogrupować. Spojrzałam na szczęśliwych rodziców, babcię, dalszą rodzinę, przyjaciół. Ostatecznie, gdzieś na dnie, ostało się jedno wspólne zdjęcie..

   Bartek wspierał mnie jak mógł. Powoli rozumiał moje zachowanie. W końcu mimo całej krzywdy, był parę lat temu osobą najważniejszą w moim życiu.

- Przepraszam, że ja tak się zachowuję..
- Ale nie masz za co. Przecież ja to rozumiem..
- Tyle, że Cię zaniedbuję. A nie chcę.. Tylko nie potrafię wrócić na normalne tory.
- Spokojnie, o mnie się nie martw.

   Na szczęście pozbierałam się. Zaczęłam z powrotem w miarę funkcjonować. Znaleźliśmy sobie z Bartkiem dom na obrzeżach Łodzi.

- Parter i pierwsze piętro. Sypialnia, salon, dwa pokoje mniejsze i jeden większy. Kuchnia, łazienka na dole i na górze. Przestronny korytarz, dużo światła, drewna i szkła. - opowiadał nam agent nieruchomości, zanim dojechaliśmy na miejsce.
- Dobrze, a ogród jest?
- Właśnie chciałem o tym powiedzieć. Ogród, z miejscem na zagospodarowanie własne. Balkon na górze i taras na dole. Wszystko ogrodzone, zapewniona prywatność. Myślę, że to miejsce idealne dla państwa!

   Dotarliśmy wreszcie. Kiedy tylko wyszłam z samochodu, nie mogłam się nadziwić widokiem.

- Nie wiem co ty na to powiesz, ale mam to w dupie. Bierzemy od ręki!
- Spokojnie, jeszcze nie widziała Pani wnętrza. - zaśmiał się oprowadzający.
- Nie ważne. I tak bierzemy, prawda kotek?
- Oczywiście. - uśmiechnął się mąż.

   Podążyliśmy mimo wszystko do środka. Tam wszystko wyglądało jeszcze bardziej bajecznie niż na zewnątrz. Kuchnia, salon, łazienka, najmniejszy pokój, schody na górę, sypialnia, druga łazienka, pokój większy i największy, jeszcze nieurządzony.. Wszystko bajeczne. Cena równie bajeczna, ale warto. Praktycznie od razu podpisałam umowę, Bartek niewiele miał do gadania. Oszczędności moje i jego nie wystarczyły w całości na pokrycie kosztów. Ale pomoc innych siatkarzy się przydała i ostatecznie mogliśmy zapłacić "od ręki" dnia następnego. Kolejne miesiące to zmienianie wystroju, robienie ogródka, oddawanie długu. Wszystko stawało się coraz bardziej nie tylko moje, czy jego.. Ale nasze wspólne! Coś pięknego, co stworzyliśmy razem!

- Zobacz, jesteśmy małżeństwem, mamy własny dom, jesteśmy samodzielni..
- Widzę i..?
- Chcę powiększyć rodzinę.
- Żartujesz sobie.
- Nie, mówię szczerze.
- Nie zgadzam się.
- Dlaczego?
- Bo nie. Jestem jeszcze młoda, mam całe życie przed sobą na "matkowanie".
- Ale właśnie dlatego. Na wywiadówki jako młoda mama będziesz, a nie jak już pięćdziesięcioletnia babcia jakaś..
- Bartek, ale proszę Cię.. Ja się nie czuję na siłach teraz.
- Nie teraz. Za miesiąc, dwa, rok..
- To właśnie wtedy o tym porozmawiamy.
- Ale Misia..
- Nie.

   Nie chciałam drążyć tematu.. Wiedziałam, że nigdy nie będę miała dziecka, ale on jeszcze nie wie. Jedna z niewielu rzeczy, które przed nim zataiłam.. Robiło mi się smutno, że go w przyszłości zawiodę.. Ale myślałam, że temat ten nie powstanie, że nie będzie tego chciał.. A jednak..

   I wszystko zamiast ustępować, kłębiło się coraz bardziej. Z czasem już nie tylko Kuraś przekonywał mnie do zostania matką, ale także moi rodzice, Maciek, Karol.. Tylko Wroniak zawsze przy mnie będąc, po prostu kazał mi być sobą, nie wpływając na moją decyzję.

  Poszliśmy na spacer, długi i powolny.

- Myślę, że ty się możesz dowiedzieć. Jedyny nie wywierasz na mnie presji.
- Czego mogę się dowiedzieć?
- Dlaczego tak nie chcę dziecka.
- No dawaj.
- Nigdy nie będę mogła mieć dzieci.
- Dlaczego?
- Dłuższa historia.. Ale wycięto mi jeden jajnik. Nie ma szans praktycznie na to.
- Mówiłaś Bartkowi?
- Nigdy nie pytał.. Dopiero teraz z tym wyleciał.. A mi przed nim głupio.
- Musicie szczerze pogadać.
- On nie zrozumie.
- Zrozumie. Bardziej niż Ci się wydaje. To mądry człowiek. Przede wszystkim Twój mąż! Powinien wiedzieć o wszystkim.
- Może i masz rację..
- Może na pewno. - uśmiechnął się.

   Głębsze rozmowy z Andrzejem, uskrzydlały mnie w pewien sposób. Po powrocie położyłam się na kocu na tarasie. Był już ciepły wieczór, bezchmurne niebo.. Gwiazdy, migocące w wyjątkowy sposób.

- I co ja mam robić?

   Zadzwonił mi w tym czasie telefon. Cała akcja z zepsuciem mi świata już doszczętnie, właśnie się rozpoczęła..

                                                                                                                                                               

Mam dziś mieszany humor.. Ale macie rozdział. 
Przejrzałam sobie dziś poprzednie.. Szkoda, że nie ma tych starych czytaczy.. Wspominając to, jak było 20 komentarzy od Was.. Albo na poprzednim blogu.. No cóż.. Ja piszę przede wszystkim dla siebie! A to, że wy jesteście, to jeszcze bardziej mi pomaga :) Dziękuję Wam ;**
Co do kart - wygrywa je : Lidka Kotowska(Żygadło) , Dorota Jakubiak (Zbyszek), Ania (Bartek), Marta Bogdańska (Pit), Aga (Winiarski), Ewelina i Weronika Flach - został dla Was Igła i Możdżon.
I teraz prośba do Was - napiszcie na priv. Dostaniecie mój adres, na który przyślecie kopertę ze znaczkiem i swoim adresem. No po prostu taką zwrotną, już przygotowaną do wysłania, żebym tylko wrzuciła kartę, podeszła na pocztę i wysłała. Taka forma będzie dla mnie najwygodniejsza. Kto tego nie zrobi, niestety nie dostanie swojej nagrody.

Rozpisałam się, cholera.. :D 
Teraz spać! :-) Enjoy! :-)

wtorek, 18 czerwca 2013

Rozdział czterdziesty szósty



 Rano wstaliśmy niewyspani, ale z uśmiechem na twarzy.

- Pani Kosok-Kurek.. Zapraszam na śniadanie.
- Dobrze, Panie Kurek. - pocałowałam go i podniosłam się z łóżka.

   W hotelowej restauracji zjedliśmy posiłek, a potem wyruszyliśmy na kolejne zwiedzanie.

- Małżonko moja droga, czyż nie jest tu pięknie? - zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem.
- Nigdy nie widziałam niczego piękniejszego, mężu.

   Ciągle wypowiadane te słowa, były dziwne, niedostępne, nieosiągalne.. A jednak.. Musiałam przywyknąć do obrączki na palcu, do zobowiązań, do rodziny. Nie wiedziałam jak zareagują wszyscy w Polsce. Ale szczerze i prawdziwie miałam to gdzieś.

   Zdobyłem się na to! Ślub z najukochańszą na świecie kobietą, to spełnienie moich marzeń! Nawet złoty medal na Igrzyskach by mnie nie cieszył w przyszłości, tak jak ta chwila. Staram się, by wszystko było jak najlepiej. Żeby ona nie mogła powiedzieć złego słowa na mnie. Mam zamiar być "mężem idealnym", o ile to możliwe.

   Wróciliśmy do Polski. Nikt na szczęście nie wiedział ani o przylocie, ani o ślubie. Wszystko udało się zataić. Po podróży, weszłam do domu i rzuciłam się od razu na łóżko.

- Wiesz.. Musimy chyba sobie znaleźć mieszkanie jakieś.
- Posiadam mieszkanie, nie muszę mieć większego.
- A ja? Jesteśmy małżeństwem..
- Wprowadź się do mnie.
- No właśnie, tu jest problem.
- Jaki?
- Od nowego sezonu gram we Włoszech.. - ściszył głos.
- Że co proszę?!- wrzasnęłam.
- Uspokój się. Musiałem.
- Co musiałeś? Musiałeś sam podjąć decyzję? Za moimi plecami? Byłam pewna, że zostajesz w Bełchatowie!
- Nie przedłużyli ze mną kontraktu..
- To po to był ślub? Żebyś ty wyjechał, mnie zostawił i miał pewność, że Cię nie zdradzę?
- Ja chcę, żebyś pojechała tam ze mną!
- Nie ma opcji, ja zostaję w Polsce!
- Ale Misia..
- Nie ma mowy.

   Pierwsza małżeńska kłótnia, a tak boli.. Ugodził prosto we mnie. Wiedział, że się na to nie zgodzę. Nigdy nie chciałam wyjeżdżać zagranicę, żeby tam żyć i mieszkać. Mówiłam mu to od dawna. Ale on co? Oczywiście na to zlał!

   Wyszłam z mieszkania, trzaskając uprzednio drzwiami. Musiałam się przewietrzyć. Najgorsze, że nie miałam się do kogo zwrócić. Wszyscy poza miastem, odpoczywają. A ja, sama chodziłam po mieście, bez większego celu, układając sobie w głowie przyszłość, przeszłość.. Co on sobie myślał?! Przecież.. No, jesteśmy małżeństwem!

   Po powrocie zmieniłam temat. Powiedziałam, że nie chcę o tym słyszeć. Żeby dał spokój i coś wymyślił.

- Ja nigdzie nie wyjeżdżam i mam w dupie w takim razie takiego męża, z którym będę się widzieć raz na kilka miesięcy.
- To jedź ze mną!
- Nie!

   Ostatecznie zostawiliśmy temat. Byliśmy za bardzo zmęczeni wszystkim. Następnego dnia poszliśmy do urzędu. Musieliśmy odebrać jakieś dokumenty w sprawie ze ślubem, potem jakieś dokumenty z Kościoła. Gdzieś się podpisać, coś zabrać, coś zostawić. Ja się na tym nie znałam. Zrobiłam jedynie co mi polecono i tyle.

- Ciągle nie wierzę, że jesteśmy małżeństwem.
- To uwierz. Czeka nas dożywotnia miłość, dzieci, starość.. - zaśmiał się.
- Dzieci? Tobie chyba to słońce z Grecji zaszkodziło.

   Po wykonaniu swoich zadań usiedliśmy w kawiarni. Jednak nasze błogie chwile przerwał jakiś upierdliwy fan, który za wszelką cenę próbował rozmawiać z Bartkiem w sprawie jego numeru telefonu.

- Ale mówię Panu, to niemożliwe!
- Dlaczego? Przecież nikomu nie podam. Chodzi o to, bym miał z Tobą stały kontakt.
- Proszę napisać do managera i wtedy może się Pan kontaktować.
- Bartek, no nie bądź taki! A może koleżanka mi pomoże?
- Żona nie ma nic do tego. Proszę nas zostawić w spokoju, miłego dnia.

   Kibic stanął jak wryty. Po chwili grzecznie się pożegnał i poszedł.

- Co za facet..
- Czy ty słyszałeś co powiedziałeś?
- Kiedy?
- Do niego.
- Ale o co Ci chodzi?
- "Żona".. A chcieliśmy jeszcze trochę prywatności..
- Cholera, wymsknęło mi się..

   Wymsknęło się.. Ale wywołało to całą lawinę. Rozdzwoniły się telefony, maile, wiadomości, listy. Ogólna porażka! Wszędzie czatowali z aparatami, kamerami. Wkurzające.

- Przepraszam..
- Proszę o wywiad! - rzucił się prawie na mnie.
- Ze mną? O czym?
- O wszystkim.
- To znaczy?
- O Pani mężu, karierze, zachowaniu, życiu.. Kilka prostych pytań, a przynajmniej Pani nie zamęczę w innym terminie. Błagam.

   Popatrzyłam na Kurka i ostatecznie się zgodziłam. Po całym szumie wokół nas, chwila w spokoju, to byłam rzecz niemożliwa. Do tego jeszcze, oprócz zmartwień dziennikarskich oraz mieszkaniowych, doszła niewyjaśniona sprawa z moją matką. Akurat właśnie w tym samym momencie zwaliło mi się na głowę kolejnych dwadzieścia tysięcy spraw.. Co za życie!

   Po rozmowach z rodziną, która zapewniała mnie, że wszystko jest w porządku, uspokoiłam się. Powoli ucichły głosy wokół mojego małżeństwa. Bartek załatwił sobie kontrakt w Bełchatowie na kolejny sezon. Po prostu żyć, nie umierać! Aż do tamtego momentu..

                                                                                                                                                         

Dziś jest beznadziejnie. Ale 4 artykuły w godzinę, wyciągnęły ze mnie wenę.. A tu jeszcze do napisania 7 takich.. Boże, dołóżcie mi doby, błagam!
Idę dalej pisać.. Może zasnę na pół godzinki.. ;/
Enjoy..

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział czterdziesty piąty



  


Wyszłam i rozglądałam się na około. Wzrokiem sprawdziłam każdy zakamarek. Powoli zaczęłam się irytować. Jednak w tym czasie zadzwonił mi telefon - przyszła wiadomość.

- Czekam w hotelu, pospiesz się! Kocham Cię. Przepraszam, ale musiałem.
- Zabiję tego gnoja.. - powiedziałam dość głośno, jednak nikt na około tego nie zrozumiał.

   Przed klubem złapałam jakąś taksówkę i poleciłam pojechać do miejsca mojego spania. Zapłaciłam w euro i skierowałam się ku wejściu.

- Witam serdecznie, miłego wieczoru. - uśmiechnął się przemiły recepcjonista - Pani Ko.. Ko.. przepraszam, nie umiem wypowiedzieć.
- Kosok. - uniosłam kąciki ust.
- Właśnie, Kosok. Przepraszam, jestem tu nowy i dopiero się uczę, mało Polaków tu zamieszkuje. - próbował się tłumaczyć swoim zgrabnym angielskim.
- Spokojnie, Niech się Pan nie przejmuje. Stało się coś?
- Mam dla Pani coś.
- Dla mnie? - zdziwiłam się.
- Pani partner kazał to Pani przekazać. - podał małą paczuszkę.
- Kiedy?
- Niedawno. 
- Aa, okej. Dziękuję. - obdarowałam po raz ostatni uroczego mężczyznę uśmiechem i zaczęłam kierować się w stronę schodów.

   Otworzyłam drzwi pokoju, licząc, że Bartek wyjaśni mi tą całą sytuację. Jednak jego tam nie znalazłam. Jedynie na półce obok łóżka stała kartka :

   Wiedziałem, że pewnie nie otworzysz paczki, zanim nie dotrzesz do pokoju. Za dobrze Cię znam. Teraz czas otworzyć paczuszkę i rozpocząć zabawę. Nie będziesz żałować. Kocham Cię - Bartek.

- Czy ja się za dużo naczytałam albo naoglądałam o takich rzeczach? - pokiwałam głową.

   Sięgnęłam po pakunek i go otworzyłam. W środku znalazłam dwa puzzle i karteczkę.

   Choćbym wiele chciał, niewiele mogę. Ułóż układankę, a dowiesz się, co Cię czeka. Przepowiednie zbierz po drodze, na pewno Ci pomogą.

- Powaliło Cię Kurek! Nie mam zamiaru się bawić jak dziecko. 

   Odrzuciłam wszystko na bok i położyłam się do łóżka. Rano obudziły mnie promienie słoneczne. Wstając, zobaczyłam, że partnera nadal obok mnie nie ma. Przeszłam do łazienki wziąć prysznic. Na lusterku powitała mnie kolejna wiadomość.

   Niech zgadnę, księżniczka spała? Niestety książę czeka w zamku i czekać będzie, aż się ukochana zjawi.. 

- Idiota.

   Umyłam się, ubrałam i zeszłam na śniadanie. Potem sprawdziłam te puzzle, które dostałam poprzedniego wieczora. Pojechałam niechętnie w stronę centrum, tam znajdowałam kolejne "wskazówki" i czułam się jak małe dziecko, które jest wodzone za nos. Wkurzało mnie już to wszystko, bo nie lubiłam wiedzieć czego szukam i po co to wszystko. Usiadłam w końcu w jednej z greckich kawiarenek i zamówiłam mrożoną kawę z lodami. Musiałam się odstresować. Delektowałam się smakiem orzeźwiającego trunku.

- Michalina? - zaczepiła mnie jakaś kobieta.
- Tak.
- Znalazłam Cię, chwała Bogu! - polski język znów docierał do moich uszu.
- Przepraszam, znamy się? 
- Ty mnie nie kojarzysz.. Ale ja.. Znam Cię doskonale!
- Nie rozumiem.
- Jestem Twoją mamą.
- Co proszę?! - wyplułam zawartość swojej buzi na ziemię.
- Spokojnie, ja wszystko wyjaśnię.
- Proszę stąd odejść! - wrzasnęłam.
- Wiem, że to szok, ale..
- Nie wiem kim Pani jest, ale powinna Pani trafić do psychiatryka!

   Krzycząc, zostawiłam zapłatę za zamówienie i uciekłam.

- Misia, proszę.. - słyszałam głos za mną, ale nawet się nie odwróciłam.

   Szłam przed siebie coraz bardziej poddenerwowana. Miałam ochotę zabić każdego, kto się nawinie pod moją rękę. Jeszcze te idiotyczne zabawy z Kurasiem.. Traciłam już siły na to wszystko. Dostałam sms-a.

   Kochanie, wiem, że dasz radę. Przed Tobą naprawdę ostatnie zadanie. Potem mnie znajdziesz.

- Jak Cię tylko znajdę, to pierwsze co, dostaniesz w łeb za to wszystko! - syknęłam przez zęby i doczytałam ostatnią wskazówkę.

   Dotarłam do Akropolu. Weszłam na samą górę, bo właśnie tam mnie skierowano. Rozglądałam się, ale niczego nie było. Zmęczona usiadłam na kamieniu i napiłam się wody.

- Jednak mnie znalazłaś.. - usłyszałam głos za sobą.
- Zabiję, uduszę, powieszę, zadźgam! - krzyczałam, uderzając pięściami w jego klatkę piersiową.
- Też Cię kocham. A teraz właśnie po to tu jestem. Chcę.. 

   Zamilkł i patrzył mi głęboko w oczy. Złapał moją rękę, a ja nie wiedziałam co robić dalej.

- Chcę Cię poślubić. Tu, teraz. Zawsze chciałem zrobić coś wyjątkowego i nietuzinkowego. Mam nadzieję, że ty..

   Patrzyłam tylko, a w głowie właśnie kłębiło się milion myśli na sekundę.

- Jeśli nie chcesz, zrozumiem. Ale jeśli widzisz nas razem w przyszłości, to zgódź się teraz na ślub.
- Ale co? Tutaj? Teraz?A świadkowie? A suknia, garnitur, rodzina?
- Suknia czeka na Ciebie tam - wskazał malutkie zadaszenie - świadkowie są również tam, rodzina zrozumie.
- Jesteś wariatem!
- Ale Twoim. - pocałował mnie.

   Podążyłam w wyznaczone miejsce. Tam przemiłe panie szybko przebrały mnie w białą suknię. Dziwiłam się, że udało się w ogóle coś takiego. Leżała na mnie idealnie, wyglądałam w niej jak księżniczka! Fryzjerka ogarnęła moją fryzurę, mały make-up i byłam gotowa. 

- Księżniczka.. - usłyszałam znajome głosy.
- Kosa! Kłosu! Wroniak! Maciuś! - przytuliłam wszystkich naraz.
- No to jak, idziemy do tego ślubu? - podał mi rękę Karol.
- My?
- No w końcu robię za świadka, nie? Maciek tak się rolą przejął, że mało co nie zemdlał. A nasz poczciwy Grzesiu w roli Twojego ojca sprawdzi się wyśmienicie! Za to Endrju.. Nie wygląda mi na Twoją mamę, no ale cóż. Lepsze to, niż nic.. - zaśmiał się i powoli wyszliśmy stamtąd.
- Ale jak? Wy? No nie wierzę!
- Czasem są takie rzeczy, o których nie muszą wszyscy wiedzieć..

   Z drugiej strony nadszedł mój partner z Anią i Olą - partnerkami moich przyjaciół. Moją rękę Kłos przekazał przyszłemu mężowi.

- Tylko pamiętaj, jeśli cokolwiek zrobisz.. Uwierz, że pożałujesz.
- Nie waży się, nas się boi. - wyszczerzył się Muzaj, który pocałował mnie w policzek i poszedł ze swoją dziewczyną przed nami.
- A ksiądz? Urzędnik?
- Cierpliwości słońce..

   Przeszliśmy kawałek. Po chwili zobaczyłam wysokiego mężczyznę - polskiego księdza. Podeszliśmy bliżej.  Suknia na szczęście nie była za długa, ja chodziłam na boso, więc wszystko było idealnie. Złożyliśmy przysięgę.

- Ja Michalina, biorę sobie Ciebie, Bartoszu, za męża. I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i Wszyscy Święci. 

   Powtórzył te słowa potem Kurek. Następnie obrączki, których dostarczeniem zajął się niezawodny kuzyn. 

- Ogłaszam Was mężem i żoną! Możesz pocałować Pannę Młodą.

   I tak też uczynił. Wokół nas zebrało się sporo osób, zwiedzających pobliską okolicę. Choć nas nie znali, to gratulowali w przeróżnych językach. Podpisaliśmy się, tak jak i Maciej z Karolem oraz Ania z Olą. Potem mój mąż wziął mnie na ręce i przeniósł trochę dalej. Tam wypiliśmy szampana.

- To jak, pani Kurek, podwójne nazwisko? - zapytał Wrona.
- Kosok-Kurek.. Hmm, podoba mi się! 
- Michalina Kosok-Kurek, żona Bartosza Kurka, kuzynka Grzegorza Kosoka. Dziewczyno, masz nieziemskie szczęście! - wykrzyknęła partnerka Karola. 

   Potem wróciliśmy do hotelu. Wszyscy tam świętowaliśmy w restauracji. 

- Nie wierzę.. - wtuliłam się w tors męża, patrząc na obrączkę - naprawdę?
- A co, nie chciałaś?
- Chciałam.. Kocham Cię. - pocałowałam go.

   Bawiliśmy się z przypadkowymi gośćmi hotelowymi do rana. Potem zamknęliśmy się w pokoju.

- To jak będziemy świętować naszą noc poślubną, żeby nie obudzić sąsiadów?
- Chyba się tak nie da.. 
- I chyba nawet nie mam zamiaru próbować, czy dałoby się coś innego. - zaczął mnie całować.

   W moich myślach pozostało tylko to, co przede mną, odcinając się od tego co było wcześniej. Zapomniałam o rodzinie w Polsce, o nieudanych związkach, Czarnowskim, bliźniaczce. O nowo poznanej kobiecie w kawiarni, podającej się za moją matkę.. Liczył się tylko ON - MÓJ MĄŻ!

                                                                                                                                                     

No, teraz nie będziecie mi wypominać, że taki straszny moment na zakończeniu.. :D 
Poniedziałek.. Dobry, czy niedobry? Szczęśliwy czy też nie? Mam nadzieję, że jak najbardziej pozytywnie będzie.. A teraz uciekam.. ;-)
Enjoy ;*

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział czterdziesty czwarty

 

   Kurek wstał, zaczął się ubierać nerwowo, szukał rzeczy.

- Coś się stało?
- Chodź, jedziesz ze mną.
- Ale co, mogę się dowiedzieć?
- Był wypadek. Mój ojciec i Twoja matka. To wszystko.. Cholera, gdzie jest moja koszulka?!
- Jak?! Co?! Bartek, wysłów się do cholery w całości!
- Nie wiem, nic nie wiem, chodź.

   Pociągnął mnie do drzwi. Zdezorientowana i zdenerwowana zabrałam po drodze torebkę i wsiadłam do kurkowego auta. Pędziliśmy, łamiąc po drodze niejeden przepis. Dotarliśmy do centrum, na najbardziej ruchliwe skrzyżowanie. Wszędzie pełno odłamków szkła, rozbite auta, karetka, policja, straż pożarna. Zatrzymaliśmy się i oboje pobiegliśmy w kierunku całego zdarzenia do jednego z lekarzy.

- Pani Kosok, jak rozumiem?
- Tak, stało się coś?
- Nie mogliśmy się z Panią skontaktować. Na szczęście przez Bartka się udało. Pani mama miała wypadek, bardzo poważny. Właśnie przewozimy ją do szpitala, od razu na ostry dyżur. Nie umiem obiecać, że wszystko będzie w porządku. Jeśli chce Pani coś więcej wiedzieć, to proszę podejść do policjanta, a potem jechać do szpitala wojewódzkiego. Tymczasem przepraszam, ale każda minuta może tu zaważyć o życiu.

   Odsunął mnie i pobiegł w stronę auta. Na sygnale odjechali. Stałam wryta w ziemię i patrzyłam na miejsce. Takiej masakry nie widziałam już dawno. Kilkanaście aut totalnie rozwalonych, krew, poturbowani ludzie, siniaki, otarcia, złamania. Kuraś podbiegł do swojego taty. Mocno go przytulił.

- Boże, jak dobrze, że Tobie nic nie jest..
- Cudem.. Ale oni wszyscy.. A ci pierwsi.. Szczególnie Kosokowa.. Jezusie..

   Słysząc ostatnie słowa Kurka seniora, pociekły mi po policzku łzy. Zrozumiałam, że mojej rodzicielce stało się coś naprawdę poważnego. Nie obchodziło mnie już to, czy się odzywamy, czy nie. To moja własna i rodzona mama, musiałam się o nią troszczyć! Nie myśląc wiele, zaczepiłam przechodzącego obok funkcjonariusza służb publicznych. Wypytywałam go, nieco zachrypniętym głosem, oczekując ze łzami w oczach na jego odpowiedzi.

- Kobieta jadąca czarnym fiatem uderzyła w kierowcę czerwonej toyoty. Ten zaś w zielone bmw, a reszta po kolei dołączała do wypadku, bo nie nadążała z hamowaniem. Najprawdopodobniej główna sprawczyni zrobiła to umyślnie. Szczegółów większych niestety jeszcze nie znamy.
- Nie wierzę, że ona chciała się zabić, słyszy pan?! - zaczęłam wrzeszczeć i się rzucać.

   Zabrał mnie stamtąd mój partner, bo nie mogłam się uspokoić. Wsiedliśmy do auta i kazałam siebie zawieźć do miejsca pobytu mojej starszej. Po dziesięciu minutach tam dotarliśmy. Od razu wbiegłam na informację.

- Małgorzata Kosok, gdzie leży, co z nią?!
- A Pani jest..?
- Córką. Michalina Kosok.
- Chwileczkę. - wstukała coś w komputer - pani mama jest operowana. Ma poważny uraz głowy, przebite płuco i wiele innych. Stan wręcz krytyczny..

   Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę, a może bardziej nie chciałam. Ledwo udało mi się przesunąć, by nie upaść na podłogę, a jedynie zsunąć się na krzesło. Ciało bezwładnie oparte, z którego wręcz uchodziło życie.. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Bartek od razu do mnie przyszedł. Przytulił, starał się pocieszać i inne takie.

- Czy ty siebie słyszysz?! Ona może nie otworzyć oczu, a ty mi tu bajki wciskasz, że będzie wszystko okej? Daj spokój.

   Odepchnęłam go i odwróciłam się. Cieknące strumieniem łzy, nie dały się już ukryć i wylała się ich rzeka. Spędziłam w szpitalu długi czas. Przyjechał ojciec, Magda, ciotki, wujkowie, kuzyni i reszta rodziny, którą widziałam pierwszy raz w życiu na oczy. Po ośmiu godzinach oczekiwań, z sali operacyjnej wyszedł doktor.

- I co? Proszę powiedzieć mi wszystko, błagam. - miałam ochotę klęczeć już przed nim, byle powiedział, że wszystko poszło tak, jak trzeba.
- Powoli udaje nam się "naprawić" stan zdrowia pacjentki. Jednak to tylko chwilowe. Okazało się, że uszkodzone są obie nerki, a bez nich się nie da funkcjonować. Obawiam się, że niezbędny będzie przeszczep.
- Ale mogą go państwo wykonać od razu?
- Niestety nie, brak dawcy. Najszybciej za dwa miesiące, co byłoby mistrzostwem swego rodzaju.
- Co można zrobić?
- Ktoś z rodziny mógłby zostać dawcą. Córka, siostra, matka.
- Ja zostanę! - wrzasnęłam.
- Musi przejść pani odpowiednie badania, po czym byłaby taka możliwość.
- Mogę teraz?
- Aż tak bardzo Pani się śpieszy?
- Dla niej pewnie liczy się każda minuta. Im szybciej tym lepiej.

   Popatrzył na mnie jak na głupią, tak jak i reszta zgromadzonych wokół. Dopytywali czy jestem pewna, dlaczego, po co. Tylko Kuraś stał obok, przytulając mnie i powtarzając, że on popiera każdą moją decyzję. Kilkanaście minut później zjawiła się pielęgniarka, która zabrała mnie na badania. Najpierw podstawowe, potem bardziej skomplikowane. Musiałam leżeć w szpitalu na obserwacji i oczekiwać na wyniki. Dzień później dostałam odpowiedź.

- Niestety, mam złą wiadomość. Pani nerka nie może zostać przekazana.
- Dlaczego?
- Nie ma zgodności. Jest możliwość, że nerka się nie przyjmie. A my nie możemy sobie na to pozwolić, przykro mi.
- Co?! Ale jak to?! Przecież jestem jej córką! To niemożliwe!

   Lekarz sumiennie tłumaczył mi, że nie zaszła żadna pomyłka, że to możliwe.. Ale jedynie przez to, że ona mogłaby nie być moją matką..

- Co proszę?! Jak pan śmie?!
- To tylko moje przypuszczenia, jeśli chodzi o tę sprawę.. Wielu innych możliwości nie ma..

   Siedziałam zdezorientowana na łóżku. Nie wiedząc co ze sobą począć, co myśleć, robić.. Dostałam wypis, a transplantacja nadal nie została zrealizowana. Mijały kolejne doby bez pokrycia. Matka leżała w śpiączce farmakologicznej w stanie cholernie ciężkim. Każda minuta to dla niej walka. Walka o przeżycie, o jakiekolwiek jutro.. Postanowiłam zostawić sprawę z tym, że mogę nie być córką własnej mamy i zajęłam się zorganizowaniem dawcy nerki dla rodzicielki. Wszyscy z rodziny odmówili i totalnie zlali na sprawę, na czele z Magdą i ojcem. Miałam ochotę za to ich zabić.

- Mogę spróbować. - stanął obok mnie Maciek.
- Co możesz spróbować?
- Poddam się badaniom, jeśli się przyjmie, chcę oddać nerkę.
- Czy Ciebie już doszczętnie powaliło?! - wrzasnęłam.
- Nie krzycz. To moja decyzja, przyszedłem Ci ją zakomunikować.

   Stałam jak wryta na korytarzu, a Muzaj przeszedł do pielęgniarki. Nie wierzyłam, że chce podjąć się takiego ryzyka. Po uzyskaniu wyników, test wyszedł twierdząco - mógł zostać dawcą.

- Proszę ciąć jak najszybciej.
- Jesteś nienormalny! Nie zgadzam się! Przecież jesteś sportowcem, masz klub, pracę, zastanów się!
- Nie masz nic do powiedzenia.

   Kolejne dni, to przygotowania do operacji, operacja oraz kuracja. Moją mamę udało się uratować. Nerka się przyjęła, wszystko powoli zaczęło wracać do normy. Osłabiony atakujący leżał kilka sal dalej i starał się uśmiechać zawsze. Zrobił coś wielkiego. Przesiadywałam również u niego, a może bardziej głównie u niego.

- Nie wiesz nawet, jak bardzo Ci dziękuję..
- Wiem. - uśmiechnął się, choć widziałam na jego twarzy grymas.
- Boli, prawda? Maciuś.. Jesteś wspaniały. - pocałowałam go w policzek i się w niego wtuliłam.

   Czułam jego nierówny oddech, przyspieszone bicie serca. To wszystko niby takie normalne, a takie inne w jednym. Klatka piersiowa zaczęła z czasem normować swoje ruchy. Gładził mnie ręką po włosach.

- Jesteś najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem, wiesz?
- Nie, to ty jesteś taką osobą. Nikt inny by się na to nie zdecydował. A ty, choć nie musiałeś, to to zrobiłeś. Nigdy nie spłacę u Ciebie długu wdzięczności, jaki mam teraz. Wspaniały, pomocny, genialny, najlepszy, najwspanialszy.. - wypowiedziałam praktycznie szeptem.

   Po chwili przestałam czuć bicie serca. Podniosłam się i spojrzałam na aparatury, które zaczęły charakterystycznie piszczeć. Zamknięte oczy, brak oznak życiowych. Zaczęłam wrzeszczeć, wzywałam lekarza.

Reanimacja, która trwa jakby w nieskończoność. Wstrząs. Kolejny. Grono lekarzy biegających wokoło, pielęgniarki, stażyści. Masaż serca. Moje łzy. Stojący obok Bartek, który starał się mnie wesprzeć. Obserwowanie wszystkiego przez szybę. Chęć wtargnięcia i zrobienia czegoś na siłę, by tylko przyjaciel wrócił do świata żywych.

   Wreszcie upragniony wdech, puknięcie w sercu, udało się. Wrócił. On, jeden jedyny, najwspanialszy bohater. Weszłam tam, nie przejmując się zakazami osób. Rzuciłam mu się na szyję, wycierając łzy rozpaczy.

- Tak bardzo się bałam. Nie rób mi tak już nigdy w życiu, błagam. Inaczej będą i mnie musieli reanimować.. Maciuś..

   Podnieśli mnie siłą i wynieśli stamtąd, tłumacząc, że potrzebuje spokoju.

- Potrzebuję przy nim być, nie rozumiecie?!
- Spokojnie, Misia.. Jutro do niego zajrzysz. Choć, odwiozę Cię do domu.. - zaoferował Kuraś.
- Mam w dupie dom, wszystko na około. Ja chcę tam być u niego!
- Michalina, proszę..

   Objął mnie ramieniem i małymi krokami wyprowadził na zewnątrz. Wprowadził do auta, po czym szybko odjechał, bym nie mogła wysiąść. Przez cały czas, odkąd moja mama trafiła do tego szpitala, nie dbałam już w ogóle o siebie. Mało spałam i jadłam, rzadko kiedy egzystowałam poza murami obrzydliwego budynku służby zdrowia. Do tego dobijało mnie wszystko, co się mnie czepiało, a może bardziej ci wszyscy ludzie. Mój ojciec zlał na wszystko. Rzadko kiedy się zjawiał, wolał przecież robić cokolwiek. Inne rzeczy stawały się ważniejsze niż opieka nad własną żoną.

   Magda, to kolejna porażka mojej rodziny. Choć tak właściwie, to ona się nie utożsamiała z nami. Jedynie ciągle kręciła się przy Bartku, doprowadzając mnie tym do szału. Nie wiedziałam, po co ona się zjawiała, jeśli matkę znała bardzo słabo, o ile to znajomością w ogóle można było nazywać. W końcu nie znałyśmy się wcześniej, rozdzielone, więc i matka niewiele zdziałała.. Ta kobieta mnie dobijała wszystkim. Już nawet nie chodziło o to, że byłam zazdrosna o własnego chłopaka, ale owijała sobie wokół palca coraz to nowe osoby - ojca, ciotkę, koleżanki, lekarzy.. Stawało się to wszystko coraz bardziej chore i nienormalne, ale ja nie byłam w stanie temu zaradzić.

   Nadeszły wakacje. Połowa pierwszego urlopowego miesiąca minęła bardzo szybko. Wszyscy wracali już do pełni sił. Maciek nawet już trenował. Wciąż miałam wrażenie, że to mój prawdziwy przyjaciel, jakiego jeszcze w życiu nie miałam. Pojawił się nawet u mnie ze swoją bardzo sympatyczną dziewczyną - Anią. Wyglądali na szczęśliwych i zakochanych. A jeśli szczególnie on pokazywał radość, ja uznawałam to dwa razy bardziej.

   Mój związek trwał bez większych ekscesów. Czas spędzaliśmy razem, jak tylko mogliśmy. On trenował, ja poza opieką nad przyjacielem i rodzicielką także znajdowałam czas na bieganie i siłownię. Wracałam powoli do dawnej sprawności. Każdego dnia miałam jednak wrażenie, że coś jest nie tak, bo to wszystko wydawało się idealne, aż nader. Zaplanowałam wylot do Grecji w sierpniu na tydzień, czyli tyle, ile wolnego dostał mój partner. Spakowana, naszykowana i podekscytowana czekałam na chłopaka na lotnisku.

- Lot numer sto dwadzieścia jeden do Aten odlatuje za godzinę. Spóźnionych pasażerów prosimy o ostateczne odprawienie i spokojne kierowanie się w stronę samolotu. Życzymy udanej podróży. - rozbrzmiał irytujący głos w głośnikach.
- Gdzie on do cholery jest?! - mówiłam sama do siebie, rozglądając się za zaginionym.

   Kilka minut później, wbiegł zdyszany. Widząc moją minę, nawet się nie tłumaczył, tylko oboje pognaliśmy na odprawę. W samolocie zajęliśmy swoje miejsca i zamówiliśmy coś do jedzenia. Nie pytałam dlaczego się spóźnił, bo mogłam się spodziewać po nim dziesięciu tysięcy różnych wymówek, które ostatecznie i tak okazałyby się kłamstwem. Wolałam żyć w błogiej nieświadomości. Po zjedzeniu posiłku, założyłam słuchawki i odpłynęłam w krainę Morfeusza. Dopiero mój ukochany obudził mnie, kiedy mieliśmy lądować. Opuściliśmy nasz środek transportu i udaliśmy się na postój taksówek. Łamaną angielszczyzną dogadałam się i udało nam się dotrzeć do naszego hotelu z cudownym widokiem. Po zakwaterowaniu wyruszyliśmy zwiedzić to przepiękne miasto.

- Oj, brakowało mi wolnego..
- Uważaj, bo zaraz wrócisz do kraju. - zaśmiałam się.
- Nie trzeba. Chodź szybciej. - złapał mnie mocniej i przyspieszył kroku.
- Gdzie tak biegniesz?
- Ku wolności!

   Zdezorientowana dołączyłam do niego. Zwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc. Wieczorem poszliśmy na imprezę do jednego z klubów.

- Poczekaj sekundkę, skoczę tylko do toalety.
- Jasne, leć. Czekam. - obdarował mnie całusem.

   Otwierając drzwi, wpadłam przypadkiem na jakąś kobietę.

- Przepraszam. - rzuciłam z przyzwyczajenia w ojczystym języku.
- Przeżyję. - odburknęła i wyszła.

   Usłyszałam polski! Nie byliśmy tu jedyni! Uśmiechnięta podążyłam do kabiny. Potem umyłam ręce, poprawiłam make-up i wyszłam do partnera. Jednak jego tam już nie było.

                                                                                                                                                        
Cholera, nie wyszło tak jak chciałam.. ;/ Mam nadzieję, że jutro napiszę tak, jak było to w planach. Bal minął spokojnie :-) Poskakałam z przyjaciółmi, narobiłam zdjęć, ogólny looz. 
Pierwszy etap konkursu, bo będą dwa. 
Napiszcie, dlaczego czytacie moje opowiadanie. Jak tu trafiliście, od kogo wiecie, od kiedy czytacie i w ogóle.. Na koniec podpiszcie się i napiszcie, którą kartę byście chcieli :-) Najlepsze trzy odpowiedzi, nagrodzę dowolnie wybranymi kartami :-) 
Trzymajcie się i enjoy! ;*

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział czterdziesty trzeci



- Czego chcesz? - zapytałam obojętnie.
- Mam w dupie co myślisz. Ja chcę być z Tobą. Chcę codziennie na Ciebie patrzeć. Przeżywać każdy dzień. Uczyć się życia na nowo. Całować, przytulać, kochać się z Tobą. Nie chcę, by ktokolwiek inny Cię dotykał. By ktoś zrobił to wszystko za mnie. Chcę, byśmy już na zawsze byli we dwójkę, ty i ja. W przyszłości z dziećmi, gromadką. Wybacz mi. Zachowałem się jak palant. Wiem. Zdaję sobie sprawę z tego. Cierpię. Ciągle czuję, że czegoś mi brakuje. Byłaś moim powietrzem, napędowym motorem to lepszego funkcjonowania. Kocham Cię. Kochałem. Kochać będę, zawsze. Cokolwiek by się nie zdarzyło. 

   Zatopił swoje usta w moich, wciskając się w głąb domu. Oparł mnie o ścianę, a ręką domknął drzwi. 

- Nie mogę. - odsunęłam go - mam Maćka.
- Mam Magdę. Podmienię Ciebie na nią, ona lubi Ciebie grać. Kolejny znany facet, Twój w dodatku, ona polubi.
- Bartek..
- I tak wiem, że mnie kochasz.

   Nie mogłam, nie chciałam, nie wiem już sama co. Oddając ostatni pocałunek, wyprowadziłam Kurka. Wypowiedział tak mało, a dla mnie znaczyło tak wiele.. Muzaj odwiedził mnie chwilę później.

- Czego chciał Kuraś?
- Wyjaśnić sobie wszystko.
- Szybko się obudził. Co tym razem?
- Nic nowego.. Ale..
- Pogodziliście się?
- Owszem.
- Okej, mi to nie przeszkadza.
- To dobrze. - uśmiechnęłam się.
- A mogę Ci zadać szczere pytanie? - usiadł w salonie.
- Jak zawsze.
- Kochasz go?
- Mam być szczera? Minęło kilka miesięcy, ale kochać się nie przestaje nigdy.. - spuściłam na dół głowę.
- Chcesz z nim być?
- Przestań.
- Pytam poważnie. Nie chcę być przeszkodą na drodze do Twojego szczęścia. Jestem osobą, której zależy cholernie na Tobie.. Ale ważniejsze od naszego związku jest Twoja radość. Wiem, że tak jest wygodnie, ale naprawdę wolę, byś chodziła zawsze uśmiechnięta i powiedziała sobie w przyszłości " spełniłam się ". 
- Ale..
- Ej, spokojnie. - podniósł mój podbródek - przecież ja doskonale zdaję sobie sprawę, że ty wiesz co robisz. Dlatego zrób to, co chcesz! Nie patrz na mnie, czy kogokolwiek innego. Ja przeżyję. Chwilę poboli i przestanie. A najważniejsze, żebyś ty mogła być znów z nim, tak?
- Maciuś..
- Cii. Kochałem, kocham i kochać będę. Nawet znów jako przyjaciel. - pocałował mnie.
- Jesteś cudownym człowiekiem. Nigdy z nikim nie układało mi się tak dobrze..
- Nie tłumacz się, proszę. Leć do niego, miłej nocki. - zaśmiał się i przytulając, wyszedł.

   Sama się pogubiłam we wszystkim. Ale wiedziałam jedno - Kurek to ktoś kogo szukałam przez całe swoje życie i ten jeden jedyny partner. Zadzwoniłam do niego, ale nie odebrał. Postanowiłam się nie ruszać i nie narzucać. Spędziłam miły wieczór w towarzystwie Karola.

- Wróciliście do siebie?
- Skąd wiesz? Nie.
- Widzę to po Tobie! Kochana, niczego przede mną nie można ukryć!
- Aż tak? - zawstydziłam się.
- Maciuś nasz, to poczciwy chłopaczyna. Taki miły, ale jeszcze młody. Niedoświadczony, uległy, ale za to jaki kochany, czyż nie?
- Oj prawda!
- Materiał na przyjaciela.
- Dokładnie.. Ale.. Z nim było mi cudownie!
- Nie dopytuję, bo mogę się jedynie domyślać z jakich powodów.. - zaśmiał się.
- Idiota! - rzuciłam w niego poduszką.
- No co, taka prawda przecież!
- Milcz jędzo jedna! 
- Dobrze, już dobrze. 
- W łóżku był dobry, ale tu nie o to chodzi. Po prostu charakter jego mi odpowiadał i..
- Ekhm. - zaczął chrząkać znacząco.
- Karol! 
- No okej, już się uspokajam.
- Głupek.
- Nowe ksywki mi wymyślasz, dzięki!

   Noc minęła szybko. Rano w drzwiach zjawił się przyjmujący.

- Musimy dokończyć wczorajszą rozmowę.. - uśmiechnął się.

   Wszystko potoczyło się dokładnie w ten sam sposób. Ostatecznie wylądowaliśmy w sypialni, zostawiając uprzednio nasze ubrania porozrzucane po drodze.

   Tego mi brakowało. Tej bliskości, tego czegoś, co miała zawsze tylko ona. Wspaniały człowiek, nie chodzi mi tu o to, jak sprawowała się w łóżku. Ona to cudo natury. Wybaczyła mi. Choć tak naprawdę wcale nie musiała. Cieszę się z tego, jak jeszcze chyba nigdy. Wszystkim zawsze wydaje się, że jestem bezuczuciowym palantem, jak prawie każdy facet. A to prawdą nigdy nie było. 

- Kocham.. - patrzę jej głęboko w oczy, bawiąc się włosami.
- Czemu tak długo musieliśmy się na siebie obrażać? Tak ciężko o chwilę rozmowy, szczerości, wyznania?
- Najwidoczniej.. Ale lepiej późno niż wcale. - szepczę.
- Brakowało mi Ciebie..
- To właśnie chciałem usłyszeć.

   Namiętne chwile przerywa nam dzwonek do drzwi. Moja Księżna odrywa się ode mnie, ubierając się i  sprzątając po drodze rzeczy, otwiera je.

- Co ty tu robisz? - patrzę zdziwiona na Magdę.
- Jest Bartek?
- Po co Ci to wiedzieć?
- Musimy sobie parę rzeczy wyjaśnić.
- To go szukaj gdzie indziej.
- Wiem, że u Ciebie jest, nie kłam. Ale ty sobie nie myśl, że tym, co zapewne zdarzyło się przed chwilą, cokolwiek zmieniłaś. On kocha mnie. Tylko mnie. Ja sobie go nie odpuszczę tak łatwo, o nie! On będzie mój!

   Popatrzyłam na nią z politowaniem, po czym trzasnęłam drzwiami, zamykając je na kilka zamków.

   Cholera, co za idiotka! Nie rozumie słowa " koniec"?! Dzwoni mi telefon, kiedy Miśka dociera z powrotem do sypialni. Odbieram, nie mając innego wyjścia.

- Halo?
- Przyjeżdżajcie tu, migiem!

                                                                                                                                                 
Dziś mam bal gimnazjalny, więc rozdziału pewnie nie dodam, mimo wszelkich starań, ale mam nadzieję, że wybaczycie. Chyba, że zdążę coś naskrobać w szkole. 
Mówiąc o konkursie. Zorganizuję go w przyszłym tygodniu. Będzie to "test" z wiedzy o blogu. Więc już radzę zacząć się przygotowywać! ;-) 
A tymczasem do spania, bo jak ja jutro mam tańczyć, jak sił nie będzie? :D
Enjoy i buziaki! ;*

środa, 12 czerwca 2013

Rozdział czterdziesty drugi



- No popatrz, znalazłyśmy się! - zapiszczała siostra.
- Śpieszę się. Przepraszam.

   Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z hali. Dogoniła mnie.

- Czemu uciekasz? Stało się coś?
- Nic. Po prostu muszę szybko coś załatwić. Trzymaj się.

   Przyspieszyłam kroku i wsiadłam w samochód.

- Nie odjedziesz, musimy porozmawiać. - zatrzymał drzwi.
- Teraz to ja nie mam ochoty z Tobą gadać. Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Jesteś wolny, rób co chcesz. Twoje życie, nie moje.
- I właśnie dlatego. Ja chcę swoje życie przeżyć tak jak sobie zaplanowałem.
- I super. A teraz zostaw mnie.
- A w moim życiu jest miejsce jedynie dla Ciebie. W moich planach też się znalazłaś.. Misia..
- Odejdź, bo Ci coś przytrzasnę.
- Proszę..

   Z impetem zamknęłam wreszcie auto, odpaliłam silnik i odjechałam czym prędzej.

- Ja?! Jego planem?! Szybko sobie o mnie przypomniał, cholera..

  Dotarłam do domu, zrobiłam kolację i poszłam spać.

   Nadszedł maj. Mijało wszystko bardzo szybko. Nie zastanawiałam się nad niczym. Zawarłam związek z.. własnym przyjacielem. Tak, ostatecznie ja i Maciek zostaliśmy parą. Dlaczego tak się potoczyło? Że my.. Że.. Powoli.

   Jednego z wieczorów poszłam do niego. Siedzieliśmy przy kominku, patrzyliśmy w ogień. Zdobył się na wyznanie.

- Michalina, ja dłużej tak nie mogę..
- Czego nie możesz?
- Kocham Cię. Nie jak siostrę, przyjaciółkę.. Jak kogoś więcej. Wiem, że to nie jest najlepszy moment.. Ale po prostu mam dość patrzenia na Twój smutek. Nie wiem co z tym zrobisz. Nie musisz nic robić. Wystarczy, byś wiedziała.

   Uśmiechnął się niepewnie. A co ja mogłam zrobić? Pocałowałam go. Tym dałam mu znak, że też chcę czegoś więcej. Po co? Bo.. Sama nie wiem. To chyba jeden z trzech facetów, którzy mnie rozumiał. Andrzej i Karol mieli swoje partnerki. A Muzaj.. Cichy, spokojny, pomocny. To miało być swoistego rodzaju wynagrodzenie. I tak minęły prawie dwa miesiące, a nasz związek trwa. Nie żałowałam tej decyzji. Pomagał kiedy trzeba, całował, bronił, walczył.. Ideał.

  A co z Bartkiem? Nic. Ani ja się nie odezwałam więcej, ani on. Zapominałam o nim. Świat dzięki temu stał się piękniejszy. Jednego dnia, z Maćkiem przeszliśmy się do parku na skraju Łodzi. Blisko małego stawiku rozłożyliśmy swój kocyk. W strojach kąpielowych leżeliśmy i się opalaliśmy. Mi się to podobało, w końcu zawsze wyglądałam jak trup.

- Mój kochany trup. - zaczął mnie całować.
- Jednak dalej stwierdzasz, że jestem trupem? Dzięki. - odsunęłam twarz.
- Ale mój, to dobrze. - znów się przysunął.
- Hmm, no ja nie wiem, nie wiem.
- Ale ja wiem.

   Obok nas ktoś rozłożył swoje rzeczy.

- No hej.
- Hej. - odpowiedziałam obojętnie, nawet nie patrząc w tamtą stronę.
- Oo, para miesiąca.. - wstał mój partner - witam, witam.
- Też Wam się nudzi? W czwórkę się lepiej opalać. - uśmiechnął się Kurek.
- Tak, tak.

   Popatrzyłam na niego. Niego i Magdę. Byli razem. Złapało mnie coś w sercu. Miałam ochotę wstać i przywalić własnej siostrze. Jednak Muzaj położył się obok mnie i mocno przytulił.

- Będzie dobrze kotek, nie przejmuj się. - szepnął do ucha.
- Nie wątpię.. - westchnęłam.

   Obnosili się naokoło ze swoją "miłością", aż mnie to irytowało. Zebrałam się stamtąd. Powiedziałam, że źle się czuję. Bez żadnych pytań, mój facet zebrał rzeczy, pożegnaliśmy się i poszliśmy.

- Przepraszam.
- Rozumiem. Też czułem się głupio. Ale tu jest już okej, tak?
- Tak. - pocałowałam go - jedźmy już.
- Jeśli tego chcesz.

   Włączył silnik i odjechaliśmy.

   Ciągle piękna, ciągle cudowna, a serce mi wali jak szalone. Nie umiem się pozbierać. Przytulam Magdę, ale to wszystko takie bez uczucia. Chcę, by była o mnie zazdrosna.. A tu niczego się nie doczekałem. 

- Kotek, a tak szczerze, to czemu się tu rozłożyliśmy, jak oni byli?
- Bo tu najlepsze słońce grzeje.
- Tak, tak. Przyznaj się. Stęskniłeś się za nią.
- Nie. Niby czemu miałbym tęsknić?
- Czyli rozumiem, że ona to zamknięty rozdział? I możemy się całkowicie i już na zawsze zająć jedynie sobą? 
- Tak, tak. - odpowiedziałem bez emocji.

   Tak, przecież to nienormalne. Sam się zastanawiam nad sensem swojego istnienia.. Cholera, Kurek, obudź się! Zaraz może być za późno!

- Muszę lecieć na chwilę.
- Gdzie?
- Przypomniało mi się, że coś na mieście mam do załatwienia. Kocham Cię. - rzuciłem na szybko, całując w czoło.

   Leży i wlepia swoje niebieskie oczy w mój tyłek. Czuje to. Idę w stronę auta, czym prędzej się pakując.

- Bylebyś znalazł odwagę.. 

                                                                                                                                                              

Koniec roku u Was też taki ciężki? 
Co powiecie na mały konkursik, w którym do wygrania dowolna karta z siatkarzem z Orlenu + niezdrapany, nieużywany kod? Mam nawet pomysł.. Ale nie wiem, czy zastosuję. Zobaczę.. 
A tymczasem uciekam ;-)
Enjoy i dobranoc! :-)