- Dzień dobry - usłyszałam w ojczystym języku.
Poczułam lekki dotyk na ramieniu, by mnie rozbudzić.
- Dzień dobry - odpowiedziałam mimowolnie.
Przeciągnęłam się i zobaczyłam obok Mario, leżącego i patrzącego na mnie w promieniach słońca.
- Rano jesteś jeszcze ładniejsza - stwierdził z uśmiechem.
- Nie zapominaj, że mam męża.. Mimo wszystko, dziękuję - odwzajemniłam uśmiech.
- Ile ty już po ślubie jesteś?
- Sporo - zaśmiałam się - a co Cię tak to interesuje?
- Chciałbym wiedzieć, o ile się spóźniłem - powiedział poważnie.
- No widzisz.. Niestety, bywa. Zbieramy się?
- Jak musimy.. - mruknął.
Zaczął zakładać na siebie ubrania. Ja zasnęłam w sukience, ale on musiał je najwidoczniej z siebie ściągnąć z powodu temperatury lub wygody. W samych bokserkach prezentował się jeszcze lepiej niż wcześniej. Westchnęłam widząc go takiego.
- Rozumiem, że również ubolewasz nad faktem, że za późno się spotkaliśmy? - zaśmiał się.
- Żebyś wiedział jak bardzo - powiedziałam po polsku.
- Hm?
- Nie zmienia to faktu, że mam Bartka - wydukałam.
- Słyszałem jakiś polski cytat, chyba "Nie ma wagonu, którego nie da się odczepić ", mam rację? - patrzył na mnie swoimi zabójczo pięknymi, czekoladowymi oczami.
W duchu się zaśmiałam, ale postanowiłam nie roztrząsać niczego. Zebrałam wszystkie rzeczy i zeszliśmy na dół. Ta sama dziewczyna, co poprzednio, zlustrowała nas wzrokiem. Patrzyła na mnie z tak wielką zazdrością, jakby nie wiem co się stało.
- Ty wiesz, że ona sobie coś o nas pomyślała? - zachichotałam.
- Wiem.
- Ty wiesz, że teraz.. - nie dokończyłam.
- Że teraz, odwożę Cię niechętnie do hotelu, biorąc Twój numer telefonu - odpowiedział sam.
Poranek w Sydney jest naprawdę cudowny. Wybraliśmy wariant najdłuższej trasy, by jeszcze chwilę móc pogadać. Okazało się, że mamy wiele wspólnego ze sobą i moglibyśmy rozmawiać godzinami, a by się nam nie znudziło.
- Musisz iść?
- Muszę.
- Ale teraz?
- Teraz.
- Misza..
- Michalina - poprawiłam znów jego uroczy akcent.
- Chciałem zdrobnić.
- Miśka.
- Miiiiiiiiiii.. Mi.. Co?
- M-i-ś..
- Sz?
- Ś.
- Szś?
- Prawie - zaśmiałam się.
- Twój ojczysty język jest bardzo trudny..
- O właśnie, skąd wiedziałeś jak się mówi 'dzień dobry' po mojemu?
- Sprawdziłem - wyszczerzył się.
- Spryciarz.. - poczochrałam jego czuprynę.
Mimo, że nie chcieliśmy, musieliśmy się "rozstać". Pożegnał mnie buziakiem w policzek i odprowadził wzrokiem. Weszłam na górę z myślą, że Bartek na mnie czeka. Myliłam się. Zastałam opustoszały pokój. Poszłam się wykąpać i przebrać, a potem wyciągnęłam telefon. Wybrałam numer męża, ale nie odpowiadał. Zadzwoniłam jeszcze z dziesięć razy, ale ciągle cisza. Napisałam mu sms-a i sama zeszłam na recepcję. Trochę się denerwowałam.
- Witam, w czym mogę pomóc?
- Szukam pana Kurka, czy..
- A tak, był tutaj, ale wyszedł szybciej niż wszedł.
- Jak to?
- No normalnie. Miał ze sobą rzeczy, żegnał się.
Wyjechał? Beze mnie? Dlaczego?
- O której to było?
- Może z godzinę temu.
Podziękowałam i pomknęłam na górę. Na łóżku zastałam karteczkę.
" Przepraszam, nie daję rady. Kocham Cię, spełniaj marzenia, bądź sobą i nigdy się nie poddawaj, zawsze walcz! Masz tu otwarty bilet do Polski. Możesz wrócić kiedy chcesz. Nie szukaj mnie.. Jeszcze raz przepraszam.. Bartosz"
Osunęłam się bezwładnie na łóżko. Nie umiem wyrazić co czułam w tamtym momencie. Strach, zawód, smutek, rozpacz, tęsknotę i milion innych emocji naraz..
Dlaczego? Dlaczego znów ty?! Co takiego zrobiłaś w życiu, że jeśli jest wszystko okej, to nagle zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni i okazuje się, że jest źle? Czy nie można żyć w spokoju przez jakiś czas? Za mało wycierpiałaś?
Zapłakana spakowałam rzeczy. Jeszcze Casas postanowił akurat do mnie zadzwonić.
- Cześć Księżniczko, jak żyjesz?
- Hej - siorbałam nosem.
- Co się stało? - zapytał przestraszony.
- Nic..
Wyłączyłam się i uciekłam na lotnisko. Co dalej się ze mną stanie? Co z Bartkiem?
środa, 31 lipca 2013
sobota, 27 lipca 2013
Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty
Drzwi się zamknęły, a ja wypadłam z łazienki. Rozerwałam kopertę i przy okazji poczułam zapach wyjątkowo genialnych, męskich perfum. Nie wiedziałam, czy to Bartek je zmienił, czy może Casas sobie takie zafundował.
- " Droga Michalino. Ty wiesz, jak bardzo lubię Cię zaskakiwać i sprawiać Ci radość. Spełniać Twoje marzenia przede wszystkim. Jedno z nich, stanie się faktem za niedługo. Od oglądnięcia serialu Paco i jego ludzie, a potem filmów Trzy metry nad niebem i Tylko Ciebie Chcę, nie słyszałem nic więcej oprócz tego, jaki Mario jest wspaniały, genialny, niesamowicie przystojny i jak zgrabny ma tyłek. Dziś, nadarzy się okazja, by mu to wszystko powiedzieć i wypróbować, czy te pośladki serio są takie umięśnione, czy zamienili je na takie na przykład moje " - przeczytałam praktycznie płacząc ze śmiechu - "W każdym razie, ubieraj sukienkę, umaluj się, uczesz i przeżyj najpiękniejszy wieczór w życiu. Całuję Cię bardzo mocno - Twój Bartuś."
Rozbawiona przysiadłam na łóżku i zerknęłam na wiszącą sukienkę. Wstałam i zrobiłam to, o co prosił mnie mąż - naszykowałam się w pełni na dzisiejszy wieczór. Punktualny Mario, zastukał o umówionej porze do pokoju, po czym rozsiadł się na fotelu.
- Ładnie wyglądasz - patrzył na ostatnie poprawki.
- Dziękuję.
Popsikałam się swoimi ulubionymi perfumami, ubrałam buty i byłam gotowa. Schowałam do torebki telefon, portfel i dokumenty, a do ręki zabrałam kartę, żeby zamknąć pokój. Przepuścił mnie w drzwiach, po czym zjechaliśmy windą. Gdzieś podświadomie ciągle się uśmiechałam, bo nie mogłam uwierzyć, że to wszystko prawda. Machnęłam recepcjoniście kartą, rzucając, że wychodzę, po czym wyszliśmy przed hotel.
- Czym jedziemy?
- Zapraszam - podał swoją rękę.
Złapałam ją, po czym udaliśmy się na tyły parkingu. Tam stał biały, sportowy jaguar. Otworzył znów przede mną auto i sam później do niego wsiadł. Z piskiem opon wyruszyliśmy na ulice Sydney. Po drodze było bardzo wesoło. Mimo, że oboje na co dzień mówiliśmy swoimi ojczystymi językami - ja polskim, on hiszpańskim - to doskonale dogadywaliśmy się po angielsku. Po dwudziestu minutach zajechaliśmy pod jakiś bardzo wysoki budynek. Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do środka.
- Witamy w naszych skromnych progach - prawie zapiszczała brunetka - w czym mogę pomóc?
- Umówiony jestem, szef gdzieś w pobliżu?
- Szefa nie ma, ale jestem ja - zatrzepotała rzęsami.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a ona się zawstydziła. Po chwili wskazała odpowiednią drogę i w tamtą też stronę się udaliśmy. Wsiedliśmy do windy i wjechaliśmy na najwyższe piętro. Wciąż nie wiedziałam, co robimy, po co, na co i dlaczego.
- Mogę się dowiedzieć w zasadzie, gdzie jedziemy?
- Na górę - zaśmiał się.
- Tyle, to ja jeszcze widzę. Pytam o coś konkretniej.
- Zaraz się dowiesz, spokojnie.
Złapał mnie w pasie i tak po chwili podążaliśmy po jakiś schodach.
- Mam obcasy, nie zgadzam się na chodzenie tak daleko! - zaprotestowałam.
- No dobra, chodź.
Podniósł mnie i zaczął wchodzić wyżej.
- Puść idioto, no już! - wrzeszczałam.
- Powiedziałaś, że nie idziesz, no to jak chcesz sprawdzić inaczej niespodziankę? - zaśmiał się.
- Dobra, mogę sama iść, przecież nie będziesz mnie nosił, no, postaw mnie!
Mimo wszystko mnie nie posłuchał i wniósł do celu. Okazało się, że jesteśmy na dachu.
- Panie przodem.
Dach najwyższego budynku w Sydney z widokiem na całe miasto nocą.. Kolacja przy świecach z najprzystojniejszym aktorem wszech czasów..
- Jezu, nie wierzę.. - powiedziałam sama do siebie.
- Zapraszam.
Usiedliśmy przy stole. Otworzył na wstępie szampana.
- Za spotkanie?
- Za spotkanie - powtórzyłam.
Upiliśmy trochę z kieliszków i zabraliśmy się za jedzenie. Cały wieczór, uśmiech nie schodził ani z mojej, ani z jego, twarzy.
- Czemu tak właściwie, ty tu jesteś?
- Bo chcę.
- Nie rozumiem. Jak się dowiedziałeś o moim istnieniu?
- Bartek do mnie napisał. Wśród miliona wiadomości od piszczących na mój widok fanek, zobaczyłem mężczyznę. Zainteresowało mnie to, bo wiadomość w języku angielskim. Przeczytałem, a że właśnie tu byłem, postanowiłem spełnić jedno z Twoich marzeń. Uważam, że ja świetnie się przy tym bawię i wcale tego nie żałuję.
Patrzyłam z otwartą buzią i nie mogłam pojąć, jak to wszystko mogło dojść do skutku. Zaczęło się robić coraz później, a mnie nie śpieszno było do powrotu do hotelu. Siedzieliśmy na krańcu dachu, z nogami poza gruntem, pijąc szampana i zachwycając się widokiem. Tak się rozgadaliśmy, że nim się obejrzeliśmy, była godzina trzecia.
- Nie wracajmy na dół, możemy tu zostać..
- No ale gdzie będziemy spali? - zapytałam rozbawiona.
- Są kocyki, tu się miejsce znajdzie.
Że Mario.. Że ten aktor.. Że co?!
Ostatecznie się zgodziłam. Dostałam tylko wtedy sms-a od Bartka.
- Baw się dobrze słońce, kocham Cię. Spełniaj marzenia, tak, jak chcesz!
- Nie wiem nawet jak Ci dziękować..
- Podziękowaniem będzie uśmiech na Twojej twarzy.
- To nie wystarczy. Podziękuję osobiście, wracam rano.
- Nie wiem czy dasz radę.
- Niby czemu?
- Sama się przekonasz. Kocham Cię, pamiętaj.
- Ja Ciebie też..
Po czym położyłam się, powiedziałam dobranoc mojemu towarzyszowi i usnęłam wtulona w umięśnioną rękę Casasa.
czwartek, 25 lipca 2013
Rozdział pięćdziesiąty ósmy
- Jeszcze coś?
- Na ten moment, to nie.. Ja Cię tak przepraszam.. Boże, jaka ja byłam głupia.
Stałam zdenerwowana, czekając na co najmniej wrzaski, potem ucieczkę i zostawienie mnie na zawsze. Nic bardziej mylnego. Patrzył na mnie nawet nie ze złością.
- Wiem - odpowiedział wreszcie - wiem o wszystkim od dawna. Powoli to do mnie docierało z różnych stron.
Że co proszę?! On wiedział?! Przecież to jest nienormalne. Posłuchaj co Ci powie, nie wyrażaj żadnych emocji..
- Najpierw od Justyny, potem od Twojej matki, a na koniec od samego Bartmana, który z dziką radością przyznawał się do wszystkiego, oczekując najwyraźniej, że Cię zostawię. Ja tymczasem cierpliwie czekałem, aż powiesz mi sama. Nie jestem wściekły, bo zrobiłaś to, na co nalegałem niedawno. Jeśli tylko dla Ciebie nic to nie znaczyło, to ja Ci wybaczam. Po to Cię tu zabrałem. Żebyśmy sobie wreszcie wyjaśnili i rozpoczęli w ten sposób jakiś nowy rozdział w życiu.
Słuchałam go z dość dużym zdezorientowaniem. Od tak wybaczył mi zdradę?
- Nic dla mnie to nie znaczyło i nie znaczy. Kocham tylko Ciebie.
Uśmiechnął się tylko i mnie pocałował.
Tak właśnie rozpoczął się nowy etap w naszym życiu. Postanowiłam nie dociekać, dlaczego tylko tak zareagował mój mąż i cieszyłam się zaczynającym dniem. Wróciliśmy do hotelu, by się odświeżyć i odpocząć po nocy pełnej wrażeń.
Obudziłam się koło czternastej. Przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Patrzyłam jak mój mąż słodko śpi. Starając się go nie obudzić, wyszłam na korytarz, a stamtąd powoli udałam się do restauracji. Tam w błyskawicznym tempie pochłaniałam swój posiłek - w końcu nic nie jadłam od poprzedniego popołudnia. Po chwili dołączył do mnie również Bartosz.
- Jak się spało? - pocałował mnie na przywitanie.
- Cudownie, mając taką osobę przy swoim boku - uśmiechnęłam się.
- Już mi tak nie słodź, bo w samouwielbienie popadnę - usiadł na swoim miejscu.
Potem razem wróciliśmy do pokoju. Tam wzięliśmy swoje rzeczy, po czym ponownie zebraliśmy się do miasta. Kupiliśmy kilka pamiątek, a na koniec, wylądowaliśmy w sklepie z sukienkami.
- Kupujesz coś! - zarządził.
- Nie ma opcji, nie.
- Tak i bez dyskusji! - dał mi buziaka w nos - Przepraszam, możemy tu kogoś prosić?
Po chwili przyszło kilka ekspedientek. Zaczęły mnie mierzyć, dopasowywać kolory, wzory, fasony. Po pół godzinie, mogłam się zaprezentować w pierwszym zestawie.
- Nie podobasz mi się.
- Dzięki..
- Oj w sensie, że w tej sukience, no!
- Jasne, jasne..
Kolejne, również nie nadawały się według niego. Po założeniu bodajże siódmej z rzędu, przespacerowałam się po całym sklepie.
- O jejku, to jest to! - oczy mu zalśniły - bierzemy!
Mnie też bardzo przypadła do gustu owa sukienka. Bez zająknięcia wyciągnął kartę i zapłacił za nią.
- No kochana, teraz to.. Możemy wreszcie spełnić nasze plany.
- Jakie plany?
- Tajemnica.. - pocałował mnie i wziął za rękę.
Przez całą drogę próbowałam wyciągnąć to z niego, o co chodziło, ale milczał jak zaklęty. Nic kompletnie na niego nie działało, a ja nie lubiłam, kiedy się coś przede mną ukrywa.
- Bartuś..
- Nie i koniec, przestań tak jęczeć, jeszcze głos sobie zedrzesz, a i tak nie pomoże.
- Jesteś wredny, wiesz?
- Wiem, ale za to mnie kochasz.. - uśmiechnął się.
- Idiota - mruknęłam pod nosem.
- Ale Twój.
- Ale mój - potwierdziłam.
Potem wybraliśmy się do aquaparku i tam przesiedzieliśmy całe późne popołudnie. Wieczorem, po powrocie do hotelu, poszłam się wykąpać. Nalałam sobie całą wannę wody, dużo piany i świeczki. Poprosiłam o godzinę wolnego i rozłożyłam się, zakładając na uszy słuchawki.
Potrzebowałam tego czasu, żeby poukładać sobie wszystko, co zdarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Kto by się spodziewał aż tak wielkiej zmiany w życiu za sprawą jednego mężczyzny? Nie potrafiłam się nie uśmiechać na samą myśl o pierwszym spotkaniu "niebieskich tęczówek". W myślach właśnie dziękowałam Maćkowi, że kiedykolwiek się pojawił, a potem poznał mnie z Bartkiem. W zasadzie ostatnio zaczęliśmy tracić kontakt, z racji tego, że już nie jesteśmy sąsiadami.. Szkoda mi tego, bo przecież nasza przyjaźń przechodziła naprawdę sporo wzlotów i upadków, a mimo wszystko się trzymaliśmy.. Potem myśli o Spale i każdym wydarzeniu, które tam miało miejsce. To wszystko, choć nie zawsze wesołe, było piękne. Rozpoczął się nowy rozdział w życiu. Co w związku z tym? Jakieś nowe plany i cele do zrealizowania? Głębsze rozmyślania powoli powodowały u mnie ból głowy, więc zamknęłam oczy i odpoczywałam tak po prostu..
- Kocham Cię! - wskoczył mi do wanny Kurek.
- Idioto jeden! - wrzeszczałam, kiedy zaczął mnie gilgotać.
- Kocham Cię i nigdy nie przestanę.
- Miałam mieć wolną godzinę, a ty co?
- Nie mogłem się powstrzymać.
- W ciuchach?
- Nie ważne, ważne, że ty tu jesteś. A ciuchów zaraz się pozbędę.
Zaczął powoli całować moją szyję.
- Zaraz wrócę - mruknął do ucha i wyszedł, po drodze ściągając mokre ubrania.
Wrócił po chwili z butelką szampana i dwoma kieliszkami.
- Wypijmy.
- Za co? - zapytałam rozbawiona.
- Za nas.
- To trochę Ci zajęło to, bo jesteśmy ze sobą już sporo..
- Oj nie o to mi chodzi. Zaczyna się coś nowego. Coś pięknego. Nowy rozdział w naszym wspólnym życiu. Nie wiemy przecież jak to się dalej potoczy, ale mamy siebie wzajemnie, zawsze możemy na siebie liczyć.. Czyż nie?
Otworzył butelkę, rozlewając na około owy trunek.
- To jak, za nowe życie?
- Za nowe życie.
Stuknęliśmy się kieliszkami, które opróżniliśmy po chwili do dna. Wanna wypełniona gorącą wodą oraz wszelakimi specyfikami do kąpieli, tworzącymi pianę, była na szczęście spora. Oboje się bez problemu zmieściliśmy, choć w zasadzie tego miejsca dla dwóch osób nie było trzeba..
Długo kieliszki w naszych rękach nie pozostały. Szybko odstawiliśmy je na bok i skorzystaliśmy z romantycznej chwili, czyniąc ją jeszcze piękniejszą. Po raz kolejny w ciągu tak krótkiego czasu, działy się rzeczy wyjątkowe. Jedyne co się liczyło, to połączenie naszych ciał w jedno. Poczucie wzajemnie sensualnego dotyku, który doprowadzał do szaleństwa. Mimo tego, że od pierwszego spotkania minęło sporo czasu, to nic w naszych uczuciach się nie zmieniło. Wciąż darzyliśmy się szaleńczą miłością. Po pewnym czasie przenieśliśmy się do sypialni, by tam kontynuować wznoszenie się na wyżyny swojego "seksualnego talentu".
Tej nocy sąsiedzi raczej się nie wyspali, ale kto zabroni nam kochać się we własnym hotelowym pokoju? Chyba nikt. Rano szczęśliwi opuściliśmy swoje miejsce pobytu i przechadzaliśmy się po uliczkach pięknego Sydney.
- Jedźmy gdzieś jeszcze.
- Gdzie?
- Na koniec świata, byle z Tobą.
- Tylko gdzie ty masz ten koniec świata? - zaśmiałam się.
Minął kolejny dzień, a tej niespodzianki, na którą szykował mnie mąż, ciągle nie było. Koło osiemnastej, Bartek na chwilę wyszedł z pokoju. Nie wracał dość długo, więc zaczęłam się martwić. Po dwudziestu minutach usłyszałam otwieranie drzwi.
- No jesteś wreszcie, gdzieś ty był?
Nie trafiłam. W drzwiach stał ktoś inny.
- Ma.. Ma.. Ma.. Ma.. - dukałam z otwartą buzią.
- Hej - uśmiechnął się wysoki brunet - Mario chciałaś chyba powiedzieć.
- Ca.. Ca.. Ca.. - wciąż nie mogłam wyjść z podziwu.
- Casas, tak, dokładnie - zaśmiał się - a ty zapewne Mi..szalina?
- Michalina - poprawiłam go.
- O, no właśnie, Michalina. Ciężko mi wymówić.
Jego akcent zwalił mnie z nóg. Choć mówił po angielsku, zaciągał hiszpańskim. To było takie urocze, że aż się nie mogłam ogarnąć. Jedyne co, to nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego ktoś taki, jak Mario Casas, stoi właśnie przede mną, w pokoju hotelowym, w Sydney o godzinie dziewiętnastej, czasu lokalnego.
- Mogę poprosić o uszczypnięcie?
- Ja mam to zrobić? Żaden problem - zaśmiał się i do mnie podszedł.
Lekko złapał moją skórę na ręku.
- Okej?
- To nie sen..
- Nie. Czemu myślałaś, że to sen?
- Bo przecież.. to niemożliwe.
- Co?
- To.
- Ale co, to?
- No ty, że u mnie, że w Sydney..
- Aa, bo ty nic nie wiesz.
- Nie wiem, oświeć mnie.
Z uśmiechem na twarzy opowiedział, że zabiera mnie na kolację, a w Sydney przebywał właśnie na planie nowego filmu.
- Mnie? Na kolację? Niby gdzie?
- Tajemnica. Wdziewaj suknię, szykuj się, daję Ci.. Czterdzieści minut, wystarczy?
- Ale.. Ja nie mogę, przecież mój mąż..
- Tak, tak, wiem. Spokojnie, możesz. Wszystko wyjaśnię Ci później.
- Przestaję ogarniać świat, znowu.. - mruknęłam.
- Aż tak bardzo nie chcesz ze mną iść?
- Chcę, przestań!
- No to jak, czterdzieści minut i przybywam z powrotem?
- Umowa stoi.
Wyszedł, a ja usiadłam jak wryta na łóżku. Wybrałam szybko numer do Bartka, ale ten miał mnie gdzieś. Nie ogarniałam sytuacji, ale czym prędzej pobiegłam do łazienki i zaczęłam gorączkowe przygotowania do.. w zasadzie, nie wiem do czego, ale do czegoś na pewno.
- Misza.. Michalina?
- Mhm? - mruknęłam z łazienki.
- W międzyczasie mam coś dla Ciebie. List, kładę na łóżku. Do zobaczenia za chwilę!
Jezuniu, ale mnie wkurza ten blogger, naprawdę. Nie roztkliwiam się już nad tym, ale no cóż.. W każdym razie jestem i chyba to mnie pociesza.
1. Jak ja Was uwielbiam! Jest Was tu tyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyle, że.. <3 Mam nadzieję, że to nie tylko na jeden rozdział, ale na dłużej.. :-)
2. Przy okazji dla tych "nowych" - fejsbuś opowiadania i moje gg - 9664292
3. Zakładka Liebster Awards stworzona, jak prosiliście ;-) Zobaczcie kto dostał nominacje i się zabierajcie za pytanka ;-)
4. Przypominam również o zakładkach, oddanych już trochę temu do Waszego użytku - Informowani i Zdjęcia ;-)
5. Na nowym blogu prolog już czeka :) Dziś wyróżniłam ważne słowo, ma to znaczenie w adresie bloga.
No, to chyba tyle. Uciekam lulu, trzymcie się ;**
Enjoy ;*
PS Oferta w Łodzi nadal aktualna, ciągle mam multum czasu i nie wiem co robić.. ;-)
sobota, 20 lipca 2013
Rozdział pięćdziesiąty siódmy
Podróż do Australii ciągnęła się w nieskończoność. To praktycznie jak dla mnie, koniec świata w pewnym stopniu. Po wylądowaniu, od razu ruszyliśmy do wyjścia z lotniska.
- Jaki plan w sumie? - rozglądałam się, próbując znaleźć jakikolwiek punkt odniesienia i osobę, która pomoże nam się ogarnąć.
- Plan? O czym ty mówisz? - zaśmiał się - spontaniczność kochanie, spontaniczność!
- Głupek.. Ja nie wiem w ogóle, co ja tu robię..
- Przyleciałaś i stoisz?
- Geniusz.. - zachichotałam.
- To głupek czy geniusz?
- Głupi geniusz, ale mój.. - zmierzwiłam mu włosy - na szczęście, tylko i wyłącznie mój.
Wziął mnie za rękę i podążyliśmy do pierwszej lepszej taksówki. Łamaną angielszczyzną poprosiliśmy o dojazd do jakiegoś hotelu. Po kilku minutach zaparkowaliśmy przed wysokim budynkiem. Nie wiem jak Bartek to zrobił, ale miał odpowiednie pieniądze. Zapłacił, po czym opuściliśmy pojazd i weszliśmy do środka.
- Witamy w Sydney. Hotel Grace, w czym mogę pomóc? - przywitała nas w języku angielskim, recepcjonistka.
- Witam, rezerwacja na dwuosobowy pokój, nazwisko Kurek.
- Rezerwacja? - wrzasnęłam.
- Myślałaś kotek, że pozwolę sobie na przylot bez noclegu?
- Jesteś niemożliwy.. - pokręciłam z niedowierzaniem głową.
Dostaliśmy klucz i udaliśmy się windą na ósme piętro wieżowca. Tam czekał na nas cudowny apartament. Zostawiliśmy rzeczy, a ja zaczęłam się rozglądać na około. Wszystko najwyższej klasy, jak przystało na bodajże cztero- lub pięciogwiazdkowy hotel. Oszklona sypialnia z widokiem na całe Sydney, to spełnienie moich marzeń. Wiedział co zrobić, żebym była szczęśliwa! Po ogarnięciu rzeczywistości, zjechaliśmy na dół i ruszyliśmy na popołudniowo-wieczorne zwiedzanie stolicy Australii. Zakochani i błogo nastawieni do świata, pojechaliśmy taksówką pod znak rozpoznawczy miasta - Sydney Opera House. Cała budowla zapierała dech w piersiach. Oglądaliśmy ją z każdej strony, odwiedzając przy okazji okoliczne zabytki. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy nadszedł wieczór. Usiedliśmy w parku z widokiem na Harbour Bridge i zachwycaliśmy się wszystkim.
- Tu jest wspaniale! Dlaczego my tu nie mieszkamy? - wtuliłam się w niego.
- Bo mieszkamy w Polsce. Ale już niedługo..
- Co niedługo?
- Co? A nie, nic, nic.
- O czym mówisz? - podniosłam się.
- O niczym, spokojnie.
- Bartek, jak zacząłeś to skończ! - zaostrzyłam ton.
- Uspokój się.
- Jak ja mogę się uspokoić, jeśli mi coś takiego zaczynasz gadać?
Westchnął ciężko i najwyraźniej szukał słów, żeby powiedzieć mi to w jak najbardziej delikatny sposób. W tym czasie ja patrzyłam na niego oczami zabójcy, próbując go pośpieszać.
- Ten kontrakt z Włochami.. Co w zeszłym roku miał być. To będzie teraz.
- I kiedy raczyłeś mnie o tym poinformować? - wrzasnęłam.
- Niedługo..
Wydzierałam się na niego dobrych kilka minut. Siedział skulony ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- No powiedz coś!
- Ale co ja mogę Ci powiedzieć? Kocham Cię, chcę, żebyś wyjechała tam ze mną, żebyśmy tam się przeprowadzili na stałe.
- Jesteś nienormalny! Mam zostawić wszystko tutaj, dom, znajomych, przyjaciół, Polskę, dla Twojego kaprysu?
- Doskonale wiesz, że moim marzeniem było zagranie w Serie A, to dla mnie szansa.
- Mam w dupie Twoją szansę - wybuchnęłam płaczem i uciekłam.
Gonił mnie spory kawałek. Wciąż biegłam wzdłuż wyznaczonej ścieżki. Nietrudno było mnie złapać tak naprawdę. W końcu on jest rosłym mężczyzną, sportowcem. Ja ze sportowej kariery zrezygnowałam, choć bardzo żałowałam.
- Miśka, przecież kocham Cię! Robię to nie tylko dla siebie, ale też dla nas. Żebyśmy mogli zacząć swoje życie tam, od nowa.
- Ale ja już mam życie, nowe zupełnie. W Polsce, z Tobą.
- Nowy etap to coś dobrego.
- Może dla Ciebie. Nie rozumiesz, że ja nie chcę wyjechać? - łzy pociekły mi znów po policzku - to wszystko co się działo w kraju jest dla mnie cholernie ważne. Nie obchodzi mnie to, czy tam żyje moja matka, ojciec, powalona siostra, stos idiotów. Kocham miejsce w którym mieszkam, bez względu na cokolwiek. Rozumiesz?
- Rozumiem, ale musisz też zrozumieć mnie!
- Daj spokój. To wszystko jest powalone. Jeśli tak ma być, to może lepiej, żebyśmy ze sobą nie byli? Może tak właśnie chce los? - rozkleiłam się już zupełnie.
- Co ty gadasz? Czy Ciebie już naprawdę coś pogięło?
- Tak.
Znów uciekłam. Dogonił mnie i mocno złapał. Przyciągnął do siebie, pomimo sprzeciwu i walki. Wyrywałam się, rycząc jak bóbr. Nie chciałam wyjeżdżać, nie chciałam się rozstawać z nikim. Zostawiać własnego życia w kraju dla czegokolwiek.
Na około nas nie było nikogo, głucha cisza. W momencie kiedy czułam obecność męża, mimo wszystko czegoś mi zabrakło. Chciałam bliskości. Czegoś, co pozwoli mi choć na chwilę zapomnieć o całym świecie i problemach. Moich zawirowaniach miłosnych, matce, czy nocy spędzonej z innym. Nie obchodziło mnie właściwie to, gdzie byłam. Spojrzałam prosto w niebieskie tęczówki i wróciło to uczucie, które towarzyszyło mi przy pierwszym spotkaniu.
- Nie obchodzi mnie to, co się teraz stało, zatraćmy się w rzeczywistości. Kocham Cię - szepnęłam i go pocałowałam.
Odwzajemnił pocałunek i od razu załapał o co mi chodziło. Czułam gdzieś podświadomie, że jemu też na tym zależało. Tak właściwie, odkąd staraliśmy się o dziecko, nie było mowy o jakiejkolwiek przyjemności z miłosnego uniesienia. Teraz postanowiliśmy oboje to zmienić. Wszystko działo się powoli, by nic nie umknęło naszej pamięci. Chciałam, byśmy zapamiętali to na zawsze. Koszula Bartka wylądowała pod jednym z drzew, obok którego staliśmy. Tam też, znalazła się później moja górna część garderoby. Potem błądziłam ręką po torsie, odczuwając każde, nawet najmniejsze drganie jego ciała. Czułam się, jakbym poznawała go na nowo. On odkrywał we mnie też coś nadzwyczajnego. Nigdzie się nie śpieszyliśmy, nie było po co. Wolno nasze zdejmowane ubrania, znajdowały miejsce nieopodal. Kurek swoim dotykiem, często przyprawiał mnie o dreszcze. Robił to delikatnie, ale z uczuciem. Żadne z nas się nie krępowało miejsca, ani sytuacji. Zachowywaliśmy się jak para młodzieży, która łamie zakaz rodziców i pierwszy raz się kocha w miejscu publicznym. Nie oszczędzaliśmy swoich gardeł. To aż dziwne, że nikt nas nie usłyszał. Kiedy wreszcie zakończyliśmy nasze nocno-poranne miłosne uniesienie, leżeliśmy wtuleni, patrząc na australijską operę. Wcześniej musieliśmy się choć trochę ogarnąć, bo nagość o piątej rano w pobliżu ruchliwej uliczki, nie należałaby do najlepszych decyzji.
- Chcę Ci coś powiedzieć.. Muszę raczej - zaczęłam.
- Słucham.
- Ale obiecaj, że mi nie przerwiesz.
- Obiecuję.
- Najpierw mi wytłumacz, skąd wiedziałeś, że polecimy do Sydney?
- Nie wiedziałem. Zamówiłem wszystko do Paryża, Londynu, Rzymu, Sydney, Nowego Yorku i Los Angeles. Gdzieś musiałem trafić..
- Co? Serio?
- Mhm. Miało być idealnie. I jak dla mnie, jest - pocałował mnie - Nigdy nie mów nigdy. Coś jeszcze?
- To dopiero był początek. Teraz cała reszta.
- Mhm, zamieniam się w słuch.
Westchnęłam tylko i nabrałam dużo powietrza. Właśnie zdobyłam się na coś niemożliwie głupiego a zarazem poważnego. Postanowiłam przyznać się do wszystkiego, być w stu procentach szczera wobec niego. On na to zasługiwał. Nawet, jeśli miało się to zakończyć moje małżeństwo. Bo kto, jak nie on miał wiedzieć to wszystko, co kłębiło się od miesięcy w mojej głowie?
- Nie wiem od czego zacząć.
- Najlepiej od początku - uśmiechnął się.
- Tylko ja już właściwie nie wiem, co tu jest początkiem.
- Nie wiem co chcesz powiedzieć, więc nie umiem pomóc.
I zaczęłam opowieść. O Zbyszku, Piotrku, Karolu, Maćku, Andrzeju. Wszystkim.
- Wtedy na ślubie Justyny byłam pewna, że to przeze mnie.
- Dał Ci tę pewność?
- Nie. Ale ja tak myślałam. Przed samym ślubem powiedział mi, że mu na mnie zależy i w ogóle. Potem zniknął.
Przyjmował wszystko ze spokojem. Nawet pocałunek z Andrzejem, jakby po nim spłynął. Wreszcie doszłam do najgorszego.
- No i końcówka..
- Mhm?
- Zbyszek.
- Co Zbyszek? Podobno się nie lubicie.
- Nie lubimy.. Tylko, że..
Zawiesiłam głos. Schowałam twarz w rękach i wyrzuciłam z siebie opowieść z nocy. Nie oszczędziłam mu szczegółów. Powiedziałam też o spotkaniu w Rzeszowie.
- Nie wiesz nawet jak bardzo tego żałuję. Chciałabym cofnąć czas. Wrócić, zapomnieć, nie zrobić tego. To było głupie, idiotyczne. Alkohol robi swoje. Traci się hamulce. Ja doskonale wiem, że Cię tym zraniłam. Zrozumiem, jeśli po tym wszystkim mnie zostawisz i odejdziesz. To nigdy nie powinno się przytrafić, nikomu..
Nie mogłam mu nawet spojrzeć w oczy, bo nie wiedziałam co zrobi.
Jezuniu, ile mnie tu nie było. Przepraszam za wszystko, ale funkcjonowanie 20h na dobę, to za dużo.. Wskazóweczki dziś są dwie, ale jakże ważne. Mówią one o moim nicku.. :-) Blog następny nabrał już cudownych kształtów i nie mogę się doczekać, jak na niego zareagujecie.. :-) Cieszę się, że tyle Was się tu zjawiło i obiecuję poprawę!
Pozdrowienia z Łodzi! Jakby ktoś tu był, to piszcie, spotkam się chętnie :-)
Buźka i enjoy ;*
PS Piszcie na fejsbukowy profil opowieści w wiadomościach, jeśli chcecie zapytać, czy dobrze myślicie. Zawsze odpowiem :-)
piątek, 12 lipca 2013
Rozdział pięćdziesiąty szósty
- Michalinka.. - ucieszyła się moja matka.
- Jeszcze Ciebie mi tu brakowało, wypuścili Cię?
- Wczoraj, na przepustkę. Tak bardzo się cieszę, że Cię widzę! - podeszła do mnie.
- Ja wręcz przeciwnie - odsunęłam ją.
Widziałam, że zrobiło się jej przykro, ale na mnie już to nie działało. Patrząc na nią, widziałam tylko moją złość i nienawiść.
- Co tu w ogóle robisz? Myślałam, że zamknęli Cię w Łodzi na dłużej.
- Z przepustką postanowiłam przyjechać do wujka Marka.. Może porozmawiamy? Widzę, że sporo się u Ciebie zmieniło.. Przeczytałaś list? Dlaczego nie odpowiedziałaś? Myślę, że chyba naprawdę powinnyśmy sobie kilka rzeczy i spraw wyjaśnić. W końcu jesteś moją córką, niezależnie od niczego i nikogo! Zawsze, rozumiesz?
Gdyby nie Zbyszek, to pewnie bym ją uderzyła. Ten jednak, kiedy zobaczył mój stan, pociągnął mnie za rękę w stronę parkingu.
- Pięknie ze sobą wyglądacie, szczęścia! - rzuciła na odchodne.
Kiedy dotarliśmy pod drzwi mojego auta, wreszcie mnie puścił.
- Weź się ogarnij, okej? Pozwoliłam Ci mnie tknąć?
- Mam w dupie to, na co mi pozwalasz, a na co nie.
- Przemiły z Ciebie facet, naprawdę.
Wreszcie mu przyłożyłam w twarz. Tak za wszystko.
- Auć, zwariowałaś?! - odskoczył jak poparzony.
- Bolało? Szkoda, że tak mało. Zejdź mi z oczu.
- Teraz zejdź mi z oczu, a niedawno..
- Przestań! - syknęłam przez zęby - nie musisz mi tego przypominać.
- Dlaczego? - zapytał zawadiacko - mnie się podobało, masz nieziemską figurę..
Kolejny policzek wymierzony w jego stronę.
- Aż tak bardzo lubisz bić?
- Ciebie? Owszem.
Odwróciłam się na pięcie i otworzyłam drzwi samochodu. Ten jednak mnie obrócił i jednym ruchem, złapał w pasie, blokując moje ręce i przytulając do torsu.
- Uwierz mi, że jeszcze za to podziękujesz..
Znów woń jego perfum, przywołała zamglone wspomnienia, urywki z życia. Choć na stałe niczego nie pamiętałam, to właśnie jego zapach pozwalał mi odkrywać kolejne części całej układanki. Czułam do siebie i do niego coraz większe obrzydzenie. Udało mi się wyswobodzić z uścisku i w szybkim tempie zamknąć się w aucie. Odpaliłam silnik, odjeżdżając z piskiem opon. W lusterku jeszcze widziałam jego głupawy uśmieszek. Miałam ochotę po raz kolejny mu przyłożyć, ale szkoda było się wracać. Nacisnęłam mocniej pedał gazu, by jak najszybciej znaleźć się z powrotem w Łodzi.
Zrobiłam sobie po drodze przerwę, za bardzo wszystko mnie męczyło. Już nie tylko fizycznie, ale głównie psychicznie. Z samego rana wyjechałam w dalszą podróż. Przed jedenastą dotarłam do domu.
- Jak w stolicy kotku? - przywitał mnie buziakiem mąż.
- Męcząco jak zawsze, Justyna w gościnnym?
- Tak, jeszcze śpi. Całą noc prawie płakała, to jej nie ściągałem z łóżka.
- Idę do niej zobaczyć, dałeś sobie radę?
- Jak zawsze.
- Jestem z Ciebie dumna - pocałowałam go i skierowałam się do pokoju, w którym przebywała moja przyjaciółka.
Widząc, w jakim stanie spała, byłam wręcz przerażona. Rozmazany makijaż, wszędzie pełno chusteczek i pustych butelek po trunkach alkoholowych. Do tego, mimo, że miała zamknięte oczy, to podkrążone i napuchnięte powieki, coraz bardziej się uwidaczniały. Powoli zaczęłam sprzątać ten cały powstały brud. Razem z Kurkiem staraliśmy się zrobić to jak najszybciej, ale uważając, żeby jej nie zbudzić. Jednak oczywiście moje szczęście musiało się uaktywnić i jedna ze zbieranych butelek, spadła z hukiem na podłogę, rozbijając się na kilkaset drobnych butelek.
- Cholera - mruknęłam.
- Co się tu dzieje? - ziewnęła Justyna.
- Przepraszam, to przypadek, naprawdę nie chciałam. Śpij dalej.
- Ty już tu?
- Przyjechałam niedawno. Musieliśmy tu posprzątać.. A Twój stan.. Justyś, tak nie można, naprawdę. Zwłaszcza, że..
- Zwłaszcza, że wszystko mi się zwaliło na głowę naraz. Że on ma mnie w dupie, ja jestem tu, bezradna, po niedawnym ślubie.. Jeszcze coś?
- Ej, ale jaki masz dowód?
- Jaki? Esemesy w telefonie, przeczytałam jego rozmowę z Bartmanem, zdradza mnie i zdradzał przed ślubem. Jeszcze to ciągłe pisanie o niej "bo misiu to, bo misia tamto", zwymiotować mogłam, czytając to, rozumiesz?
Czerwona lampka właśnie zaczyna Ci świecić. Serio jest aż taka mało domyślna i nie ogarnęła, że mogło chodzić tu o Ciebie..?
Dałam znak Bartoszowi, żeby wyszedł z pokoju. Wtedy mogłam z nią bezpiecznie pogadać. Grzecznie się pożegnał i poszedł szykować mi kawę.
- Zapytałaś go? Gadałaś z nim? Justyna, nie można w kilka dni po ślubie, tak po prostu odchodzić od bliskiej osoby, zrozum to!
- Jak miałam rozmawiać? On zaprzeczał wszystkiemu.
- Mi powiedział..
Cholera, gryź się w język, no już!
- Kiedy Ci powiedział i co? - ożywiła się.
- Yy, no.. Przed ślubem. Że Cię kocha, więc to nie przechodzi od tak, zrozum.
Plus dziesięć punktów za wybrnięcie z sytuacji!
- Przed ślubem.. Michalina, nie broń go, proszę Cię.
- Nie bronię go, ale znam facetów!
- Daj spokój.
I co teraz zrobisz, Pani Mądralińska? Będziesz bronić Nowakowskiego, wydasz Bartmana, a może samą siebie?
Wzięłam komórkę i wykręciłam numer Piotra. To chyba najbardziej racjonalna rzecz, która w tamtym momencie przyszła mi do głowy.
- Co ty robisz?
- Zaraz.
Po czwartym sygnale, odebrał łaskawie.
- Chyba macie do pogadania z żoneczką.
Wcisnęłam jej telefon, choć bardzo się broniła przed tym. Przywitała go wiązanką przekleństw i wyzwisk, jakie pierwsze przyszły jej do głowy. Nie dała dojść mu do słowa. Ja bezpiecznie usunęłam się z pola widzenia, by przypadkiem mi nie przyłożyła z tych emocji.
- Kawa stygnie - pocałował mnie w nos i podał kubek.
- Oni są jak dzieci..
- Raczej zdrada, to poważna rzecz, nie uważasz?
- Ale tam żadnej zdrady nie było, proszę Cię. Uważasz, że Cichy byłby w stanie lecieć na dwa fronty? To nie w jego stylu - wzięłam łyka.
- Znam go i też tak uważam.. Ale ludzie się zmieniają, czasem nawet aż nadto. Tak sobie pomyślałem, odchodząc od tematu Pita i Justyny, że może byśmy pojechali w jakąś podróż poślubną, hm? Madagaskar na przykład.
- Masz pracę i mecze, zapomniałeś?
- Nie zapomniałem, ale zawsze mogę mieć kontuzję.. - uśmiechnął się.
- Nie kracz lepiej, bo..
- Bo Wrona robi to lepiej, wiem, wiem. Ale z Andrzejem w konkury nawet nie wchodzę, on i krakanie, to mistrzostwo samo w sobie.
- Głupek - zaśmiałam się.
Z pokoju wyszła moja przyjaciółka.
- I co?
- Jadę tam.
- Pogodziliście się?
- Powiedział, że musimy sobie kilka rzeczy wyjaśnić i być wreszcie od początku do końca szczerzy, ja też tak uważam.
- No widzisz, mówiłam, żebyś dała mu szansę!
- Zobaczymy. Dziękuję! - pocałowała mnie w policzek i pobiegła pakować rzeczy.
Kuraś odwiózł ją na pociąg, po czym wrócił do domu. Siedziałam wtedy przed laptopem i przeglądałam pocztę.
- Co z tą podróżą? - zapytał,siadając obok mnie
- No pojedziemy, pojedziemy.
- To wybieramy miejsce, teraz!
Wzięliśmy globus, leżący w sypialni i tak, jak w jakimś filmie, razem nim zakręciliśmy, a następnie palcem zatrzymaliśmy w jednym miejscu.
- Sydney, pasuje?
- Jak najbardziej.
- No to mamy ustalone!
- Tak, tylko data wypadnie pewnie we wrześniu, jak nie później.
- Tak właściwie, to.. - uśmiechnął się.
- To?
- Bilety zamówione są na wieczorne loty.. Także.. Pakuj się i za godzinę przy aucie. Też Cię kocham!
Po czym od razu wybiegł z pokoju. Jak on to zrobił? Skubaniec jeden. Pokręciłam tylko z niedowierzaniem głową i poszłam po torbę, pakując pierwsze lepsze rzeczy. Równo pięćdziesiąt osiem minut później, wyszłam z domu, zamykając na klucz.
- Jak zawsze punktualna! Taksówka już czeka.
Wziął moją torbę, wrzucił do bagażnika taxi i pojechaliśmy na lotnisko. Nie mam pojęcia, skąd wiedział, że trafimy na Sydney, ale bilety już na nas czekały. Do samolotu wsiedliśmy przed szesnastą. Zapowiadały się dni pełne emocji i cholernie miłych wspomnień.
- Australio, nadchodzę! - krzyknęłam, kiedy nasz środek lokomocji, wzbił się w górę.
Mecz we Wrocławiu było c u d o w n y! <3
Wielgachne pozdrowienia dla Liwci, której nie poznałam początkowo, ale jednak potem nam się udało zgadać - buziak! ;* pozdrowienia obiecałam Lidzi, więc też są! Też buziak! ;*
Dziękuję Wam za cierpliwość i moim ludziom, dzięki którym funkcjonuję i przeżyłam tak wspaniałe chwile <3
To co zdobyłam na meczu, pokażę niedługo w zakładce "Zdjęcia"
A tymczasem chyba jakiś sen by się przydał, czy coś takiego, no nie?
To enjoy ;*
PS leniwce - czytacie, to komentujcie :D
PS 2 wskazóweczki się zaczęły, szukajcie, a znajdziecie ;-) Żadnej podpowiedzi, gdzie szukać, ode mnie, ale sprytni jesteście, to coś wymodzicie. Od tego do końca, będą wskazówki. Po literce, wyrażeniu, skojarzeniu, gdzieś mimochodem.. ;-)
czwartek, 11 lipca 2013
Rozdział pięćdziesiąty piąty
Czekałam na to, co się wydarzy. W końcu musiałam się dowiedzieć, co się będzie dalej działo. Justyna bezradnie oglądała się na wszystkie strony, szukając i przyszłego męża, i wytłumaczenia zaistniałej sytuacji. Po kilku minutach zdecydowałam się do niej podejść i wyjaśnić nieobecność Piotra.
- Justyś, musimy pogadać.
- Teraz? Gdzie do jasnej cholery jest Piotrek?! - wydzierała się, gorączkowo się rozglądając.
- Znajdę na to odpowiedź, tylko mnie posłuchaj.
- Co?! - popatrzyła na mnie - mów.
- No bo wiesz.. Jest taka sprawa.. - zaczęłam.
- Szybciej Michalina, szybciej!
- Do sedna. Bo..
W tym czasie, do Kościoła wpadł zziajany Nowakowski. Odetchnęłam z ulgą. Przyjaciółka od razu do niego podbiegła, krzycząc i zarzucając go gromem pytań.
- Musiałem coś załatwić, przepraszam! Może ksiądz?
- Oczywiście - uśmiechnął się duchowny.
Potem popatrzył w moją stronę. Obdarował mnie zabójczym wzrokiem i zabrał przyszłą żonę do ołtarza. Reszta ceremonii przebiegła normalnie, bez żadnych kłopotów. Po złożeniu przysięgi i założeniu obrączek, państwo młodzi, w ciszy i skupieniu, podpisywali dokumenty. Potem wyszli przed Kościół, gdzie zostali przywitani grosikami, ryżem i płatkami róż. Stałam z boku i przyglądałam się im. Środkowy wydawał się być szalenie szczęśliwy, tak jak i moja przyjaciółka. Coś mi jednak tam nie pasowało. Nie zniknąłby od tak.. Mimo wszystko, porzuciłam myśli o tym i postanowiłam dobrze się bawić na weselu. Chwilę później wsiedliśmy wszyscy po kolei do wynajętych aut i udaliśmy się ze swoimi kierowcami, na miejsce zabawy. Tam odśpiewane sto lat, obiad, pierwszy taniec. Mnóstwo prezentów, które przynieśli goście. W końcu raz w życiu bierze się huczny ślub. Zaproszono całą reprezentację, klub, sztaby szkoleniowe, znajomych, rodziny.. Wyszło łącznie koło trzystu osób. Pałac, w którym odbywało się świętowanie, był wspaniały. Zaraz po zjedzeniu posiłku, wyciągnęłam Bartka na oglądnięcie niektórych zakątków.
- Tu jest wspaniale! - stanęłam na środku wielkiej sali, obok tej, w której przebywaliśmy - zostańmy tu!
- Oj tak, zdecydowanie!
Pociągnął mnie w tym samym czasie na podłogę i oboje legliśmy jak dłudzy.
- Wariacie jeden, sukienkę mi pobrudzisz!
- Ja na swój garnitur nie narzekam.
- Ale ja mam jasne, no przestań! - śmiałam się.
Tarzaliśmy się po ziemi jak dzieci. On obdarowywał mnie pocałunkami, gilgotał i oboje byliśmy nareszcie szczęśliwi.
- Kocham Cię, wiesz? Niezależnie od niczego, zawsze Cię będę kochał, pamiętaj.
- A dlaczego miałabym zapomnieć? Doskonale wiesz, że ja Ciebie też.
W tym czasie do sali wszedł Wrona. Widząc pozycję, w jakiej się aktualnie znajdowaliśmy, zaczął się wycofywać.
- To ja Wam nie będę przeszkadzał..
- Przestań, my się tylko wygłupiamy - podniosłam się.
Jego wzrok był zabójczo zabawny, naprawdę.
- Chciałem Was tylko zawołać, bo za niedługo będzie tort.. - powiedział spłoszony i wyszedł.
My jak głupi się śmialiśmy, po czym wróciliśmy do pary młodej. Wieczór minął nam spokojnie, zabawa przednia. Ciągle byliśmy na parkiecie. Parę minut przed północą, podeszła do mnie Justyna.
- Jak się bawisz?
- No wspaniale, a jak myślisz? - uśmiechnęłam się.
- To dobrze. Co z tym, co chciałaś mi powiedzieć w Kościele?
- Nic ważnego..
- Wtedy mówiłaś coś innego - zauważyła.
- Nieistotne, naprawdę.
Przekonywałam ją dłuższy czas, aż odpuściła. Nie będę jej takich rzeczy mówić na jej własnym weselu, nie jestem aż taka głupia. Potem oczepiny, w trakcie których, złapałam welon, a muszkę Nowakowskiego, dorwał Andrzej. Wspólny taniec "nowej pary", co jemu podobało się aż nadto. Jego ręka wędrowała ciągle na moje pośladki, gdzie za każdym razem dostawał po niej. Przed trzecią zaczęli się rozjeżdżać. Ja wyprowadzając razem z Justyną, grupkę wspólnych znajomych, postanowiłam zostać na dworze i trochę się przewietrzyć. Ile przecież można siedzieć w tej duchocie wewnątrz. Siadłam na ławce przed budynkiem i obserwowałam drzewa, gwiazdy i powoli szykujące się do wschodu - słońce.
- Nie jest Ci zimno? - usłyszałam głos za mną.
- Nie, dziękuję.
Mimo wszystko, mąż zdjął marynarkę i mnie nią opatulił.
- Za tydzień sami takie będziemy mieli.
- Wiesz, że się tego boję?
- Czemu?
- A jak coś źle pójdzie? Wszystkie telewizje, prasa, internet..
- Przestań, będzie dobrze. W końcu jesteś moją żoną, to teraz to hucznie uczcijmy!
Po chwili wróciliśmy znów do środka. Przed szóstą, razem z grupką innych zawodników i ich partnerek, opuściliśmy lokal, udając się do hotelu w pobliżu.
Popołudniu się zebraliśmy i wróciliśmy do Łodzi. Tam trwały gorączkowe przygotowania do naszego wesela. Ciągle coś się psuło, było nie tak. Już na dwa dni przed, miałam ochotę zakopać się pod ziemią. Tylko Bartek w tamtym momencie starał się być dla mnie pewnego rodzaju oparciem.
- Zostawmy to w cholerę, idźmy na samolot i wylećmy gdzieś daleko.
- Madagaskar, Hawaje?
- Może być i Grenlandia, gdziekolwiek!
Mimo wszystko zostałam i doprowadziłam do końca przygotowania. Kiedy nadszedł już ten dzień, nie mogłam się doczekać. Widząc tłumy, które się zjawiły, aż mnie zmroziło.. Ale wtedy Bartek mocniej mnie przytulił i razem kroczyliśmy ku "nowej przyszłości". Goście, pomimo wielkiego podekscytowania, okazali się być dobrymi ludźmi. Nie naciskali na autografy i zdjęcia, dali nam się cieszyć sobą i chwilą.
- Tydzień w tydzień jakieś zabawy, wesela, to kto robi następne? - zapytał podnosząc kieliszek, Kosok.
- Wrony, Wrony! - rzucił dla śmiechu Kłos.
- Może Twoje? - odburknął.
- Ej wyluzuj, okej? Śmiejemy się tylko.
Jemu najwidoczniej nie było do śmiechu. Po pokrojeniu ogromnego tortu, zabrałam na bok przyjaciela, musiałam sobie z nim wyjaśnić jego zachowanie.
- Andrzej, nie wiem co ty sobie gdzieś tam ubzdurałeś, ale ja Ci zapowiedziałam, że nie będę z Tobą, nie chcę, nie mogę, nie potrafię.
- Michalina..
- Nie. Po prostu. Otrząśnij się, zanim będzie naprawdę źle.
Wyszłam stamtąd jak najszybciej się dało i wróciłam do męża i reszty ekipy. Patrzyłam na siedzącego z dala od wszystkich, Bartmana. Zamyślony i zapatrzony w swoją dziunię, czyli nic nadzwyczajnego z pozoru. Jednak już zdążyłam go trochę poznać i wiedziałam, że właśnie obmyśla jakiś plan. Nie wiedziałam jeszcze niestety czego on dotyczył.
- Możemy prosić do zdjęcia? - podeszła jakaś dziewczyna.
- Jasne, bez problemu.
- Zbyszek, choć no tu, zrobisz nam foto.
Bartman niechętnie się podniósł. Najwyraźniej była to jakaś jego znajoma czy ktoś z rodziny. Potem jego wzrok.. Niezapomniany. Mający w sobie coś w rodzaju smutku i radości, przenikliwości i strachliwości, a nawet trochę namiętności, miłości i nienawiści. Gdy inni zajęci byli imprezowaniem, zdecydowałam się do niego podejść.
- Czemu zamulasz?
- Martwisz się o mnie? Od kiedy to? - prychnął.
- Odkąd jesteś na moim weselu.
- Słuszna uwaga, polać jej! - krzyknął.
- Dobra, teraz na poważnie.
- Nic kwiatuszku, baw się dobrze - posłał mi całusa w powietrzu i odszedł w stronę swojej narzeczonej.
Wesele po siódmej, dobiegło końca. Wszyscy dziękowali za zaproszenie i możliwość spędzenia z nami tego wyjątkowego dnia.
Kilka dni później, w moich drzwiach pojawiła się Justyna, cała zapłakana.
- Co się stało?
- On kogoś ma, rozumiesz to?! - wybuchła znów płaczem.
Przytuliłam ją mocno i o nic nie pytałam. Pomyślałam sama tylko, że muszę tę sprawę doprowadzić do końca. Pozwoliłam jej nocować u nas, Bartek się nią zajął. A ja, pod pretekstem załatwienia czegoś w stolicy, zmieniłam kierunek, jadąc do Rzeszowa.
Na Podpromie zajechałam około osiemnastej. Bez żadnych problemów dostałam się na halę.
- Co ty sobie wyobrażasz, gnojku?! Ona siedzi zapłakana, niedawno był ślub, a ty już ją zdradzasz?! Jesteś idiotą, doszczętnym idiotą! Ona Cię kocha, poświęciła się dla Ciebie.. a ty? No właśnie, nic. Nic nie znaczysz.
- Hola, hola, o czym my w ogóle mówimy? - wydawał się być co najmniej zdziwiony.
- O Twojej małżonce, głupku.
- Siedzi w domu, czeka na mnie.
- Tak, jasne. W domu owszem, ale u mnie w Łodzi.
- Niby czemu? - zapytał znudzony.
- Bo ją zdradzasz! - wrzasnęłam.
- Ej, Kurasiowa, pohamuj się troszeczkę z wrzaskami - podszedł Bartman.
- Z Tobą nie rozmawiam - odsunęłam go.
- Może powinnaś zacząć?
- Zibi, daj spokój. Cześć Misia - pocałował mnie w policzek kuzyn - co jest?
- Twój kolega to lovelas. Już sobie jakąś nową dupę zarwał, zdradza żonę, a ona biedna nie wie co ma robić.
- Pit?
- Odwalcie się ode mnie! - obrócił się i wybiegł z hali.
Przestałam rozumieć jego zachowanie. Zaraz po nim, wyszedł też Zbyszek. Chyba udali się w to samo miejsce, tak przynajmniej przypuszczałam. Odnalazłam ich, dzięki Kosokowi, w kawiarence nieopodal.
- Słyszałam,że to podobno tylko kobiety chodzą na plotki i kawę, a tu proszę, jakie zaskoczenie. Siatkarze też tak robią.
- Daj sobie spokój, wracaj do Łodzi - powiedział Nowakowski.
- Nie wrócę, dopóki mi nie powiesz, o co tu do jasnej cholery chodzi! - wrzasnęłam.
Patrzył cielęcym wzrokiem na mnie. ZB9 wstał i wyprowadził mnie z lokalu.
- Posłuchaj mnie. To, że jesteś żoną Kurka, nie uprawnia Cię do wtrącania się w czyjekolwiek inne życie, zrozumiano?
- Bartman, odwal się. Ciebie też to nie dotyczy.
- Dotyczyło.
- Nie rozumiem.
- I nie musisz.
- Zbyszek, kurde!
- Co?! Tak, to przeze mnie chciał ją zdradzić.
- Jesteście gejami? - popatrzyłam ze zdumieniem.
- Co?! - pisnął - nie!
- To..?
- Zabrałem go do night clubu, uchlałem do nieprzytomności, a potem jemu się urwał film. Zadowolona? Już? Możesz teraz iść?
- Hola, hola, czyli co?
- Nic.
Potem chcąc sobie wszystko wyjaśnić, postanowiłam wtargnąć znów do lokalu, jednak atakujący okazał się za trudnym przeciwnikiem. Kiedy przedzierałam się przez wejście, złapał mnie za nadgarstki, a ja wylądowałam przytulona do jego klatki piersiowej.
Wtedy poczułam ten zapach, który tak wiele mi przypomniał. Mocno się nim zaciągnęłam i popatrzyłam prosto w oczy.
- Czy..?
- Nie pytaj - najwyraźniej zorientował się o co mi chodziło.
- Ale..
- Mówię, nie pytaj. Jeśli nie wiesz, to lepiej dla Ciebie.
- Ale proszę Cię!
- Daj spokój.
Odwróciłam się, a za mną zobaczyłam bliską mi, niegdyś osobę.. Jeszcze tego mi brakowało do zepsucia dnia i sytuacji..
- Justyś, musimy pogadać.
- Teraz? Gdzie do jasnej cholery jest Piotrek?! - wydzierała się, gorączkowo się rozglądając.
- Znajdę na to odpowiedź, tylko mnie posłuchaj.
- Co?! - popatrzyła na mnie - mów.
- No bo wiesz.. Jest taka sprawa.. - zaczęłam.
- Szybciej Michalina, szybciej!
- Do sedna. Bo..
W tym czasie, do Kościoła wpadł zziajany Nowakowski. Odetchnęłam z ulgą. Przyjaciółka od razu do niego podbiegła, krzycząc i zarzucając go gromem pytań.
- Musiałem coś załatwić, przepraszam! Może ksiądz?
- Oczywiście - uśmiechnął się duchowny.
Potem popatrzył w moją stronę. Obdarował mnie zabójczym wzrokiem i zabrał przyszłą żonę do ołtarza. Reszta ceremonii przebiegła normalnie, bez żadnych kłopotów. Po złożeniu przysięgi i założeniu obrączek, państwo młodzi, w ciszy i skupieniu, podpisywali dokumenty. Potem wyszli przed Kościół, gdzie zostali przywitani grosikami, ryżem i płatkami róż. Stałam z boku i przyglądałam się im. Środkowy wydawał się być szalenie szczęśliwy, tak jak i moja przyjaciółka. Coś mi jednak tam nie pasowało. Nie zniknąłby od tak.. Mimo wszystko, porzuciłam myśli o tym i postanowiłam dobrze się bawić na weselu. Chwilę później wsiedliśmy wszyscy po kolei do wynajętych aut i udaliśmy się ze swoimi kierowcami, na miejsce zabawy. Tam odśpiewane sto lat, obiad, pierwszy taniec. Mnóstwo prezentów, które przynieśli goście. W końcu raz w życiu bierze się huczny ślub. Zaproszono całą reprezentację, klub, sztaby szkoleniowe, znajomych, rodziny.. Wyszło łącznie koło trzystu osób. Pałac, w którym odbywało się świętowanie, był wspaniały. Zaraz po zjedzeniu posiłku, wyciągnęłam Bartka na oglądnięcie niektórych zakątków.
- Tu jest wspaniale! - stanęłam na środku wielkiej sali, obok tej, w której przebywaliśmy - zostańmy tu!
- Oj tak, zdecydowanie!
Pociągnął mnie w tym samym czasie na podłogę i oboje legliśmy jak dłudzy.
- Wariacie jeden, sukienkę mi pobrudzisz!
- Ja na swój garnitur nie narzekam.
- Ale ja mam jasne, no przestań! - śmiałam się.
Tarzaliśmy się po ziemi jak dzieci. On obdarowywał mnie pocałunkami, gilgotał i oboje byliśmy nareszcie szczęśliwi.
- Kocham Cię, wiesz? Niezależnie od niczego, zawsze Cię będę kochał, pamiętaj.
- A dlaczego miałabym zapomnieć? Doskonale wiesz, że ja Ciebie też.
W tym czasie do sali wszedł Wrona. Widząc pozycję, w jakiej się aktualnie znajdowaliśmy, zaczął się wycofywać.
- To ja Wam nie będę przeszkadzał..
- Przestań, my się tylko wygłupiamy - podniosłam się.
Jego wzrok był zabójczo zabawny, naprawdę.
- Chciałem Was tylko zawołać, bo za niedługo będzie tort.. - powiedział spłoszony i wyszedł.
My jak głupi się śmialiśmy, po czym wróciliśmy do pary młodej. Wieczór minął nam spokojnie, zabawa przednia. Ciągle byliśmy na parkiecie. Parę minut przed północą, podeszła do mnie Justyna.
- Jak się bawisz?
- No wspaniale, a jak myślisz? - uśmiechnęłam się.
- To dobrze. Co z tym, co chciałaś mi powiedzieć w Kościele?
- Nic ważnego..
- Wtedy mówiłaś coś innego - zauważyła.
- Nieistotne, naprawdę.
Przekonywałam ją dłuższy czas, aż odpuściła. Nie będę jej takich rzeczy mówić na jej własnym weselu, nie jestem aż taka głupia. Potem oczepiny, w trakcie których, złapałam welon, a muszkę Nowakowskiego, dorwał Andrzej. Wspólny taniec "nowej pary", co jemu podobało się aż nadto. Jego ręka wędrowała ciągle na moje pośladki, gdzie za każdym razem dostawał po niej. Przed trzecią zaczęli się rozjeżdżać. Ja wyprowadzając razem z Justyną, grupkę wspólnych znajomych, postanowiłam zostać na dworze i trochę się przewietrzyć. Ile przecież można siedzieć w tej duchocie wewnątrz. Siadłam na ławce przed budynkiem i obserwowałam drzewa, gwiazdy i powoli szykujące się do wschodu - słońce.
- Nie jest Ci zimno? - usłyszałam głos za mną.
- Nie, dziękuję.
Mimo wszystko, mąż zdjął marynarkę i mnie nią opatulił.
- Za tydzień sami takie będziemy mieli.
- Wiesz, że się tego boję?
- Czemu?
- A jak coś źle pójdzie? Wszystkie telewizje, prasa, internet..
- Przestań, będzie dobrze. W końcu jesteś moją żoną, to teraz to hucznie uczcijmy!
Po chwili wróciliśmy znów do środka. Przed szóstą, razem z grupką innych zawodników i ich partnerek, opuściliśmy lokal, udając się do hotelu w pobliżu.
Popołudniu się zebraliśmy i wróciliśmy do Łodzi. Tam trwały gorączkowe przygotowania do naszego wesela. Ciągle coś się psuło, było nie tak. Już na dwa dni przed, miałam ochotę zakopać się pod ziemią. Tylko Bartek w tamtym momencie starał się być dla mnie pewnego rodzaju oparciem.
- Zostawmy to w cholerę, idźmy na samolot i wylećmy gdzieś daleko.
- Madagaskar, Hawaje?
- Może być i Grenlandia, gdziekolwiek!
Mimo wszystko zostałam i doprowadziłam do końca przygotowania. Kiedy nadszedł już ten dzień, nie mogłam się doczekać. Widząc tłumy, które się zjawiły, aż mnie zmroziło.. Ale wtedy Bartek mocniej mnie przytulił i razem kroczyliśmy ku "nowej przyszłości". Goście, pomimo wielkiego podekscytowania, okazali się być dobrymi ludźmi. Nie naciskali na autografy i zdjęcia, dali nam się cieszyć sobą i chwilą.
- Tydzień w tydzień jakieś zabawy, wesela, to kto robi następne? - zapytał podnosząc kieliszek, Kosok.
- Wrony, Wrony! - rzucił dla śmiechu Kłos.
- Może Twoje? - odburknął.
- Ej wyluzuj, okej? Śmiejemy się tylko.
Jemu najwidoczniej nie było do śmiechu. Po pokrojeniu ogromnego tortu, zabrałam na bok przyjaciela, musiałam sobie z nim wyjaśnić jego zachowanie.
- Andrzej, nie wiem co ty sobie gdzieś tam ubzdurałeś, ale ja Ci zapowiedziałam, że nie będę z Tobą, nie chcę, nie mogę, nie potrafię.
- Michalina..
- Nie. Po prostu. Otrząśnij się, zanim będzie naprawdę źle.
Wyszłam stamtąd jak najszybciej się dało i wróciłam do męża i reszty ekipy. Patrzyłam na siedzącego z dala od wszystkich, Bartmana. Zamyślony i zapatrzony w swoją dziunię, czyli nic nadzwyczajnego z pozoru. Jednak już zdążyłam go trochę poznać i wiedziałam, że właśnie obmyśla jakiś plan. Nie wiedziałam jeszcze niestety czego on dotyczył.
- Możemy prosić do zdjęcia? - podeszła jakaś dziewczyna.
- Jasne, bez problemu.
- Zbyszek, choć no tu, zrobisz nam foto.
Bartman niechętnie się podniósł. Najwyraźniej była to jakaś jego znajoma czy ktoś z rodziny. Potem jego wzrok.. Niezapomniany. Mający w sobie coś w rodzaju smutku i radości, przenikliwości i strachliwości, a nawet trochę namiętności, miłości i nienawiści. Gdy inni zajęci byli imprezowaniem, zdecydowałam się do niego podejść.
- Czemu zamulasz?
- Martwisz się o mnie? Od kiedy to? - prychnął.
- Odkąd jesteś na moim weselu.
- Słuszna uwaga, polać jej! - krzyknął.
- Dobra, teraz na poważnie.
- Nic kwiatuszku, baw się dobrze - posłał mi całusa w powietrzu i odszedł w stronę swojej narzeczonej.
Wesele po siódmej, dobiegło końca. Wszyscy dziękowali za zaproszenie i możliwość spędzenia z nami tego wyjątkowego dnia.
Kilka dni później, w moich drzwiach pojawiła się Justyna, cała zapłakana.
- Co się stało?
- On kogoś ma, rozumiesz to?! - wybuchła znów płaczem.
Przytuliłam ją mocno i o nic nie pytałam. Pomyślałam sama tylko, że muszę tę sprawę doprowadzić do końca. Pozwoliłam jej nocować u nas, Bartek się nią zajął. A ja, pod pretekstem załatwienia czegoś w stolicy, zmieniłam kierunek, jadąc do Rzeszowa.
Na Podpromie zajechałam około osiemnastej. Bez żadnych problemów dostałam się na halę.
- Co ty sobie wyobrażasz, gnojku?! Ona siedzi zapłakana, niedawno był ślub, a ty już ją zdradzasz?! Jesteś idiotą, doszczętnym idiotą! Ona Cię kocha, poświęciła się dla Ciebie.. a ty? No właśnie, nic. Nic nie znaczysz.
- Hola, hola, o czym my w ogóle mówimy? - wydawał się być co najmniej zdziwiony.
- O Twojej małżonce, głupku.
- Siedzi w domu, czeka na mnie.
- Tak, jasne. W domu owszem, ale u mnie w Łodzi.
- Niby czemu? - zapytał znudzony.
- Bo ją zdradzasz! - wrzasnęłam.
- Ej, Kurasiowa, pohamuj się troszeczkę z wrzaskami - podszedł Bartman.
- Z Tobą nie rozmawiam - odsunęłam go.
- Może powinnaś zacząć?
- Zibi, daj spokój. Cześć Misia - pocałował mnie w policzek kuzyn - co jest?
- Twój kolega to lovelas. Już sobie jakąś nową dupę zarwał, zdradza żonę, a ona biedna nie wie co ma robić.
- Pit?
- Odwalcie się ode mnie! - obrócił się i wybiegł z hali.
Przestałam rozumieć jego zachowanie. Zaraz po nim, wyszedł też Zbyszek. Chyba udali się w to samo miejsce, tak przynajmniej przypuszczałam. Odnalazłam ich, dzięki Kosokowi, w kawiarence nieopodal.
- Słyszałam,że to podobno tylko kobiety chodzą na plotki i kawę, a tu proszę, jakie zaskoczenie. Siatkarze też tak robią.
- Daj sobie spokój, wracaj do Łodzi - powiedział Nowakowski.
- Nie wrócę, dopóki mi nie powiesz, o co tu do jasnej cholery chodzi! - wrzasnęłam.
Patrzył cielęcym wzrokiem na mnie. ZB9 wstał i wyprowadził mnie z lokalu.
- Posłuchaj mnie. To, że jesteś żoną Kurka, nie uprawnia Cię do wtrącania się w czyjekolwiek inne życie, zrozumiano?
- Bartman, odwal się. Ciebie też to nie dotyczy.
- Dotyczyło.
- Nie rozumiem.
- I nie musisz.
- Zbyszek, kurde!
- Co?! Tak, to przeze mnie chciał ją zdradzić.
- Jesteście gejami? - popatrzyłam ze zdumieniem.
- Co?! - pisnął - nie!
- To..?
- Zabrałem go do night clubu, uchlałem do nieprzytomności, a potem jemu się urwał film. Zadowolona? Już? Możesz teraz iść?
- Hola, hola, czyli co?
- Nic.
Potem chcąc sobie wszystko wyjaśnić, postanowiłam wtargnąć znów do lokalu, jednak atakujący okazał się za trudnym przeciwnikiem. Kiedy przedzierałam się przez wejście, złapał mnie za nadgarstki, a ja wylądowałam przytulona do jego klatki piersiowej.
Wtedy poczułam ten zapach, który tak wiele mi przypomniał. Mocno się nim zaciągnęłam i popatrzyłam prosto w oczy.
- Czy..?
- Nie pytaj - najwyraźniej zorientował się o co mi chodziło.
- Ale..
- Mówię, nie pytaj. Jeśli nie wiesz, to lepiej dla Ciebie.
- Ale proszę Cię!
- Daj spokój.
Odwróciłam się, a za mną zobaczyłam bliską mi, niegdyś osobę.. Jeszcze tego mi brakowało do zepsucia dnia i sytuacji..
czwartek, 4 lipca 2013
Rozdział pięćdziesiąty czwarty
- Ciągle mnie tak nie znosisz? - mruknął Bartman.
- Cały czas tak samo, a nawet czasem coraz bardziej - odpowiedziałam bez zająknięcia.
- Co ja Ci takiego zrobiłem?
- Żyjesz, to mi wystarczy.
Zmierzył mnie wzrokiem. Jednak ja się nie przestraszyłam nawet, a wręcz przeciwnie. Dostałam więcej werwy i chęci do kłótni.
- Ale nawet jak się złościsz, to jesteś zabójczo piękna.
- Mam to uznać za komplement? Jej, Panie Bartman, coś Pan taki szlachetny? Dobry dzień?
- Szalenie.
- Zaczynam się obawiać.
- Nie masz o co. Na siłę Cię nie zdobędę.
- Nie co?! - prawie się zachłysnęłam piwem.
- Doskonale słyszałaś.
Mruknął mi do ucha jeszcze jakieś słowa, po czym odszedł ode mnie.
Serio?! On?! No way, nie zgadzam się!
Co z tego, że wszyscy mieli wytłumaczenie w postaci wypicia morza alkoholu? Nie było opcji, by cokolwiek tłumaczyło zachowanie jakiejkolwiek osoby z naszego towarzystwa. Mimo to, starałam się ogarniać wszystko, co się tam działo.
- Chodź! - ciągnął mnie na parkiet Karol.
- Nie mam już siły - wykręcałam się.
- Przestań.
Miał tak dobry wewnętrzny dar przekonywania, że musiałam mu ulec. Rozbawieni wyszliśmy na parkiet i przetańczyliśmy kilka piosenek. Potem po kolei odprowadzałam pijanych znajomych to taksówek, by każdy dotarł do swojego domu. Nawet Bartek już skapitulował i ze smutkiem musiałam jego również odstawić do mieszkania. Na placu boju pozostali najwytrwalsi z najmocniejszą głową, czyli ja, Wrona, Kłos, Maciek i Ania. Wlaliśmy w siebie morze wódki i innych trunków, ale wszyscy dobrze się trzymaliśmy. Gdzieś przed oczyma ciągle migał mi Bartman. On o dziwo był praktycznie trzeźwy. Przed czwartą rano, jak zawsze kiedy piję, dostałam depresji. Muzaj z dziewczyną skapitulowali, odjeżdżając w stronę domu, a mnie zostawili z chłopakami. Usiadłam na ławce przed budynkiem.
- Życie jest do dupy - wzięłam kolejny łyk piwa.
- Życie jest piękne, wystarczy to zauważyć - zabrał mi kufel sprzed nosa, Wroniak.
- Oddaj.
- Skończ pić, jesteś już mocno wstawiona.
- Co ty wiesz? Mam powód, to piję, proste!
- Michalina, naprawdę przesadzasz. My piliśmy, ale ogarniamy świat, a ty powoli już przestajesz - próbował przemówić mi do rozsądku Kłos.
- Czego wy ode mnie chcecie? Idźcie sobie, daleko. Nie chcę Was! - zaczęłam machać rękoma.
- Trzeba ją odwieźć do domu. Zamówisz taksówkę? - złapał mnie za ręce i nogi Andrzej - ja nie mam niestety jak tego zrobić.
Chwilę później zaczęły mi się pojawiać jedynie migawki. Taksówkarz, który nie wiedział gdzie mnie wiezie, tulenie się do Wrony, hotel, pokój, samotność, nagłe ciepło, czuły dotyk, urwany film.
Rano obudził mnie spory kac. Ledwo mogłam otworzyć oczy. Próbowałam sobie przypomnieć, co ja tu robię, jednak słabo mi to szło. Wykręciłam numer Bartka, którego także najwyraźniej obudziłam.
- Gdzie ty kotek jesteś?
- A bo ja wiem? Myślałam, że ty mi powiesz.
- Pojechałem wcześniej, chłopaki się Tobą zajmowali. Dzwoń do nich.
- Cudownie.. - mruknęłam - spróbuję się ogarnąć, a potem jakoś dostać do domu.
- Czekam. Kocham Cię.
Karollo uświadomił mnie, gdzie się znajduję i dlaczego. Podziękowałam mu za wszystko, po czym usiadłam wreszcie na łóżku i rozglądnęłam się dookoła. Wszędzie porozwalane moje ciuchy, które w mig posprzątałam. Wzięłam prysznic, ubrałam się i wyszłam. Na szczęście chłopaki opłacili miejsce, więc mogłam spokojnie udać się do domu. Dotarłam tam przed szesnastą.
- Mhm, widzę, że nie tylko ja umieram - zaśmiał się mój mąż.
- To nie jest zabawne, wody, tabletki na głowę i cisza.
- Wszystko stoi w sypialni, dobranoc - pocałował mnie w czoło.
Zawsze o mnie myślał. Podążyłam do pokoju, wypiłam pół litra wody, połknęłam specyfiki i nakryłam się kocem, przykładając głowę do poduszki. Od razu lepiej się poczułam. Kolejne dwie godziny snu, troszeczkę mnie naprawiły. Po osiemnastej się obudziłam, tuląc się do Bartka.
- Misiek, kolacja?
- Mhm.
- Zrobisz?
Zaprzeczył tylko mruknięciem, po czym przewrócił się na drugą stronę i spał dalej. Zmuszona głodem poszłam przygotować posiłek. Potem go zjadłam, posprzątałam i po raz kolejny tego dnia, odświeżyłam się. Potem usiadłam przed telewizorem i zajadając się orzeszkami, oglądałam jakiś thriller.
- Dziękuję - dostałam sms-a.
- Nie wiem za co, ale proszę bardzo - odpisałam szybko.
- Tym lepiej, miłego wieczoru.
Popatrzyłam zdziwiona na telefon, po czym odłożyłam go na półkę i wróciłam do oglądania.
Musiałam się doprowadzić do stanu używalności, bo kolejnego dnia trzeba było stawić się w Rzeszowie na ślubie Justyny i Piotra. Wcześnie rano z przygotowanymi rzeczami, zapakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę. Mniej więcej cztery godziny później, zaparkowaliśmy pod ich domem. Tam trwały gorączkowe przygotowania panny młodej. Pomagałam, ile byłam w stanie. Bartek zajął się panem młodym. I tak zleciał czas do piętnastej. Wtedy też, mnóstwo zdjęć, sesja i wyjazd do Kościoła. Przed samym budynkiem zatrzymał mnie Nowakowski.
- Możemy pogadać?
- Jasne.
Odeszliśmy na kilka kroków.
- Chcesz, żebym dziś ją poślubił?
- A co ja tutaj mam do powiedzenia? Przecież uwielbiam Justynę, ona jest szczęśliwa, więc mnie nic do tego.
- Chodzi mi o nas.
- Jakich nas? Co ty bredzisz? Chłopie, ty masz zaraz ślub!
- Dlatego pytam.
- Jeśli ty nie jesteś pewien, to nie krzywdź jej. Tylko o tyle Cię proszę, o nic więcej. Po prostu niech ona będzie szczęśliwa.
Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do reszty. Po chwili dołączył do nas Piotr,więc wszyscy weszli do Kościoła. Rozbrzmiała znana pieśń, więc wstaliśmy i skierowaliśmy wzrok ku wejściu. Powoli moja przyjaciółka, idąc pod rękę z własnym ojcem, docierała do ołtarza. Tam jednak Nowakowskiego nie było. Zdezorientowana, rozglądała się dookoła, jak i my wszyscy. Czyżby siatkarz postanowił jednak jej nie krzywdzić, ciągle coś do mnie czując i odszedł? Nie wiedziałam co myśleć, więc jedynie cierpliwie czekałam na rozwój wydarzeń.
Zdjęcia dodane, rozdział znów regularnie, cóż więcej? ;-)
Jak wspominałam na fejsie, w mojej głowie zrodziło się coś niekonwencjonalnego.. Po zakończeniu tego, powstanie coś nowego. W międzyczasie dam Wam trochę wskazówek, gdzie mnie znajdziecie.. ;-) Bo zmienię konto, nazwę, bloga, wszystko. Pozostanie jednak tematyka siatkarska.
wtorek, 2 lipca 2013
Rozdział pięćdziesiąty trzeci
- Daj sobie spokój, to był żart tylko.
- A ja mówię serio. Jeśli jest ktoś w stanie dać mi dziecko, to tylko ty. Na in vitro już liczyć, a ze mną w ciążę nie zajdziesz.
- Bartek, będziemy próbować aż do skutku.
Oboje nie mieliśmy dobrych humorów. Wszystkie starania wyciągały z nas życie i chęć do czegokolwiek. Robienie czegokolwiek na siłę też nie należało do fajnych. Ale co można było robić, kiedy oboje chcieliśmy zostać rodzicami, a nie mogło się to spełnić? Kolejnego dnia postanowiłam poczytać w internecie na temat wszystkich sposobów zajścia w ciążę. W końcu musiało coś zadziałać! Wieczorem oczywiście, nie odstawiliśmy naturalnych prób. Jednak coś nie tylko mnie, ale też jego, blokowało.
- Kochanie.. Ja przepraszam..
- Nie masz za co. Oboje nawalamy. Wszystko robimy na siłę, a tak się nic nie da. Musimy spuścić z tonu i trochę się wyluzować.
- I tak wiesz, że Cię kocham.
- A ja Ciebie.
Intymna sytuacja traciła na wartości przez cel. Mimo wszystko, za każdym razem starałam się myśleć o przyjemności, bliskości z mężem i o tym, jak bardzo go kocham. Nie wiem, co działo się w jego głowie, ale wróżką nie byłam, by się dowiedzieć.
Odchodząc już od problemów rodzicielskich, bo ileż można na ten temat pisać, dostałam list. Bardzo dziwny, bo niespodziewany. Moja najukochańsza matka z więzienia mi go przysłała. Kiedy go zobaczyłam, miałam ochotę wywalić go przez okno, spalić, podrzeć czy po prostu wrzucić gdzieś głęboko, żeby nigdy go nie przeczytać i nie odnaleźć. Bartek jednak powiedział, żebym sprawdziła co ciekawego, lub też mniej ciekawego, ma mi do napisania.
- Serio? - jęknęłam.
- Nie jęcz, tylko otwieraj. Czytaj na głos.
Koperta została przedarta na górze i powoli wyjęłam kartkę.
- Nie mogę, zrób to za mnie - podałam mu wszystko.
- Michalina, nie bądź dzieckiem - popatrzył na mnie z politowaniem.
- Muszę?
- Tak. Czytaj.
Chrząknęłam, po czym odgięłam kartkę i zaczęłam głośno i dobitnie wypowiadać słowa zapisane przez matkę.
- "Droga Michalino, wiem, że nie chcesz mnie znać. Wiem, że pewnie wrzucisz ten list gdzieś głęboko i pewnie wcale go nie otworzysz. Nic dziwnego, takiej krzywdy jak ja, nie zafundował Ci nikt." - zrobiłam przerwę - serio? Aż taka domyślna?
- W końcu Cię wychowała.
- Nie przypominaj mi..
- Dalej.
- "Nie będę się tłumaczyć, bo nie umiem nawet. Wiem, jak źle się z tym czujesz. Ja zachowałam się podle, a nawet bardzo. Teraz sobie to uświadomiłam. Chęć posiadania zdrowego dziecka tak mnie przyćmiła, że nie liczyło się dla mnie nic, poza zdobyciem takiej małej istoty. Pomyślisz sobie, że mogłam mieć przecież swoje, skoro ciąża i te sprawy.. Nie wyjaśnię Ci tego. Nie potrafię, nie umiem, a może po prostu nie chcę.." - westchnęłam - co za idiotka!
- Miśka! - strofował mnie mąż.
- No co Miśka?! Taka prawda! Idiotka, życie mi zniszczyła!
- Gdyby nie ona, być może nigdy byś nie była tu, gdzie jesteś. Może nigdy byśmy się nie spotkali. Ja wiem, że Cię skrzywdziła, potrafię to pojąć. Ale zrozum też, że to ona w pewnym stopniu doprowadziła Cię do tego miejsca, w jakim się obecnie znajdujesz.
- Daj spokój - machnęłam ręką - ona zniszczyła mi życie.
- Ech, Tobie nic się nie da wyjaśnić.. Dobra, czytaj.
Czytałam o tym, jak jej ciężko. Że mnie przeprasza, kocha i żałuje. Że chciałaby wszystko naprawić, cofnąć czas. Przestałam wierzyć jej już dawno, ale te słowa tak mocno na mnie działały, że po prostu płakałam. Łzy leciały ciurkiem, nie chcąc zaprzestać.
- Spokojnie kotek, to tylko list - pocałował mnie w czoło.
- Tylko i aż.
- To może po prostu skończmy, bo się mi tu bardziej rozkleisz.
- Doczytam. Już się ogarnęłam - podniosłam się, przecierając chusteczką oczy.
Ostatnie zdania dość mocno mną wstrząsnęły i zapadły mi na długo w pamięć.
- "Życie nigdy nie było łatwe, doskonale o tym wiesz. Jednak moja miłość do Ciebie jest bezgraniczna i stała. Pamiętaj, że zawsze, nie ważne co się stanie, ja chcę być przy Tobie. Mimo wszystkich krzywd, złości, nienawiści. Kocham Cię." - strużka łez znów spłynęła po policzkach - nie wierzę, po prostu nie wierzę.
- Daj spokój, nie ma sensu wkurzanie się, chodź tu - mocno mnie przytulił.
Poczułam cudowną woń jego perfum. Dawno przestałam na to zwracać uwagę. Ludzie przez to, że mają coś na co dzień, to przestają doceniać tę rzecz. Mogą to być drobnostki, takie jak tu, czyli zapach drugiego człowieka. Jednak co wtedy, jeśli przestajemy już zauważać drugiego człowieka? W tym całym zwariowanym świecie, nie można znaleźć i docenić czegokolwiek. Ja zapomniałam, że mam obok siebie kogoś tak wspaniałego, jak Bartosz.
W takich momentach człowiek głupieje i szuka wytłumaczenia dla samego siebie. Ja wytłumaczenia szukać nie musiałam. Najzwyczajniej w świecie postanowiłam naprawić swój błąd i zacząć cieszyć się i doceniać wszystko co mam.
Kolejnego dnia, pod moimi drzwiami stanął mój ojciec, prosząc mnie o rozmowę. Nie chciałam wracać do tego tematu. Wytłumaczyłam, że ja już zakończyłam ten etap w swoim życiu i nie mam zamiaru tego po raz enty roztrząsać. Obruszył się i szybkim krokiem odszedł ode mnie, wsiadając do auta. Trzasnął drzwiami, żebym usłyszała na pewno, jak bardzo jest obrażony. Tylko generalnie kto miał tu prawo być obrażony? Mało ważne, jak widać.
Wieczorem usiadłam z kartą i długopisem w ręce. Przypomniałam sobie film "Tylko Ciebie chcę" i moment, w którym pisane były listy do spalenia. Sama postanowiłam taki napisać. Długi, ze wszystkim, co miałam komukolwiek w życiu do powiedzenia. Chciałam, by to ze mnie uszło, a ja mogła cieszyć się znów prawdziwym życiem. Potem wyszłam ze świeczką na taras i stanęłam pod drzewem, trzymając w dłoniach kilkanaście kartek.
- Niech te wszystkie problemy znikną, jak te kartki. W ciągu jednej chwili, żeby się ode mnie odczepiły wszelakie problemy, a bezgraniczna miłość do męża, zaowocowała wspaniałym życiem przez najbliższe stulecie.
Po czym podpaliłam i wyrzuciłam stos, który trzymałam w ręce. Widząc, jak kawałki unoszą się w powietrzu, poczułam swoistego rodzaju ulgę. Nie wiem w sumie dlaczego, ale tak po prostu. Teraz mogłam w spokoju zająć się sobą i wszystkim innym dookoła.
Do sprzedaży poszły bilety na nasze wesele. W ciągu.. uwaga, rekordowo.. trzech minut, nie znalazła się ani jedna wejściówka. Ludzie płacili bajońskie kwoty, by tylko je zdobyć. Nie miałam pojęcia, że to mogło się zdarzyć. Potem dostaliśmy miliony telefonów od prasy, radia i telewizji, znajomych, rodziny czy innych, których pierwszy raz w życiu słyszeliśmy. Cierpliwie udzielaliśmy wywiadów i pozowaliśmy do zdjęć. Ostatecznie zebraliśmy dobrze ponad pięćdziesiąt tysięcy, które przekazaliśmy od razu obu placówkom, na które zbieraliśmy. Gdy zaproszenia zostały rozdane, pozostało już tylko czekać na kolejny wielki dzień, by przeżyć go tak, jak powinno się i jak oboje byśmy tego chcieli. Ślub nam wyszedł bajecznie, niespodziewanie dla mnie i był spełnieniem marzeń. Czas, by i wesele takie było!
- Zastanowiłaś się nad tym, o czym rozmawialiśmy trochę temu?
- Nad czym?
- Żebyś miała to dziecko z innym.
- Bartek, mówiłam Ci, żebyś dał spokój. Dziecko będzie in vitro albo z Tobą i nie ma innej opcji nawet, zrozumiano?
- Ale popatrz, tak, to moglibyśmy cieszyć się z potomstwa za niedługo.. A teraz trzeba nie wiem ile czekać.. To trochę frustrujące.
- Daj jeszcze szansę i miej cierpliwość kotek, dobrze?
- Oj dobrze, już dobrze..
Tydzień przed weselem postanowiliśmy pobawić się na imprezie w największym, łódzkim klubie. Zabraliśmy wszystkich znajomych i zabawa do białego rana. Morze alkoholu, dużo muzyki i tańca, gorące rytmy i wspaniała atmosfera. Tańczyłam chyba z każdym, co bardzo mi się podobało, bo to uwielbiałam. Na imprezie zjawił się niespodziewany gość.
- Ty tutaj? No proszę, chciałeś poświętować coś z nami, brak Ci było mojego widoku, czy może aż tak nudno w tych Włoszech?
- Mam wolne, to się pojawiłem. Nie planowałem Was tu spotkać, ale jak już tu jesteście..
- .. to się z nami przypadkowo pobawisz i dołączysz, czyż nie?
- Trafiłaś w sedno.
- Ach, ja to jednak jestem wróżka.
- Najlepsza w mieście - przejechał ręką po udzie, po czym odszedł.
Pan Bartman zaszczycił swoją obecnością taki plebs jak my! Trzeba było sobie to gdzieś zapisać i zapamiętać! Później, wszystko jednak toczyło się w niezbyt korzystną stronę..
Jest może ktoś aktualnie w okolicy Nysy? Jeśli tak, to chętnie się spotkam :-)
- A ja mówię serio. Jeśli jest ktoś w stanie dać mi dziecko, to tylko ty. Na in vitro już liczyć, a ze mną w ciążę nie zajdziesz.
- Bartek, będziemy próbować aż do skutku.
Oboje nie mieliśmy dobrych humorów. Wszystkie starania wyciągały z nas życie i chęć do czegokolwiek. Robienie czegokolwiek na siłę też nie należało do fajnych. Ale co można było robić, kiedy oboje chcieliśmy zostać rodzicami, a nie mogło się to spełnić? Kolejnego dnia postanowiłam poczytać w internecie na temat wszystkich sposobów zajścia w ciążę. W końcu musiało coś zadziałać! Wieczorem oczywiście, nie odstawiliśmy naturalnych prób. Jednak coś nie tylko mnie, ale też jego, blokowało.
- Kochanie.. Ja przepraszam..
- Nie masz za co. Oboje nawalamy. Wszystko robimy na siłę, a tak się nic nie da. Musimy spuścić z tonu i trochę się wyluzować.
- I tak wiesz, że Cię kocham.
- A ja Ciebie.
Intymna sytuacja traciła na wartości przez cel. Mimo wszystko, za każdym razem starałam się myśleć o przyjemności, bliskości z mężem i o tym, jak bardzo go kocham. Nie wiem, co działo się w jego głowie, ale wróżką nie byłam, by się dowiedzieć.
Odchodząc już od problemów rodzicielskich, bo ileż można na ten temat pisać, dostałam list. Bardzo dziwny, bo niespodziewany. Moja najukochańsza matka z więzienia mi go przysłała. Kiedy go zobaczyłam, miałam ochotę wywalić go przez okno, spalić, podrzeć czy po prostu wrzucić gdzieś głęboko, żeby nigdy go nie przeczytać i nie odnaleźć. Bartek jednak powiedział, żebym sprawdziła co ciekawego, lub też mniej ciekawego, ma mi do napisania.
- Serio? - jęknęłam.
- Nie jęcz, tylko otwieraj. Czytaj na głos.
Koperta została przedarta na górze i powoli wyjęłam kartkę.
- Nie mogę, zrób to za mnie - podałam mu wszystko.
- Michalina, nie bądź dzieckiem - popatrzył na mnie z politowaniem.
- Muszę?
- Tak. Czytaj.
Chrząknęłam, po czym odgięłam kartkę i zaczęłam głośno i dobitnie wypowiadać słowa zapisane przez matkę.
- "Droga Michalino, wiem, że nie chcesz mnie znać. Wiem, że pewnie wrzucisz ten list gdzieś głęboko i pewnie wcale go nie otworzysz. Nic dziwnego, takiej krzywdy jak ja, nie zafundował Ci nikt." - zrobiłam przerwę - serio? Aż taka domyślna?
- W końcu Cię wychowała.
- Nie przypominaj mi..
- Dalej.
- "Nie będę się tłumaczyć, bo nie umiem nawet. Wiem, jak źle się z tym czujesz. Ja zachowałam się podle, a nawet bardzo. Teraz sobie to uświadomiłam. Chęć posiadania zdrowego dziecka tak mnie przyćmiła, że nie liczyło się dla mnie nic, poza zdobyciem takiej małej istoty. Pomyślisz sobie, że mogłam mieć przecież swoje, skoro ciąża i te sprawy.. Nie wyjaśnię Ci tego. Nie potrafię, nie umiem, a może po prostu nie chcę.." - westchnęłam - co za idiotka!
- Miśka! - strofował mnie mąż.
- No co Miśka?! Taka prawda! Idiotka, życie mi zniszczyła!
- Gdyby nie ona, być może nigdy byś nie była tu, gdzie jesteś. Może nigdy byśmy się nie spotkali. Ja wiem, że Cię skrzywdziła, potrafię to pojąć. Ale zrozum też, że to ona w pewnym stopniu doprowadziła Cię do tego miejsca, w jakim się obecnie znajdujesz.
- Daj spokój - machnęłam ręką - ona zniszczyła mi życie.
- Ech, Tobie nic się nie da wyjaśnić.. Dobra, czytaj.
Czytałam o tym, jak jej ciężko. Że mnie przeprasza, kocha i żałuje. Że chciałaby wszystko naprawić, cofnąć czas. Przestałam wierzyć jej już dawno, ale te słowa tak mocno na mnie działały, że po prostu płakałam. Łzy leciały ciurkiem, nie chcąc zaprzestać.
- Spokojnie kotek, to tylko list - pocałował mnie w czoło.
- Tylko i aż.
- To może po prostu skończmy, bo się mi tu bardziej rozkleisz.
- Doczytam. Już się ogarnęłam - podniosłam się, przecierając chusteczką oczy.
Ostatnie zdania dość mocno mną wstrząsnęły i zapadły mi na długo w pamięć.
- "Życie nigdy nie było łatwe, doskonale o tym wiesz. Jednak moja miłość do Ciebie jest bezgraniczna i stała. Pamiętaj, że zawsze, nie ważne co się stanie, ja chcę być przy Tobie. Mimo wszystkich krzywd, złości, nienawiści. Kocham Cię." - strużka łez znów spłynęła po policzkach - nie wierzę, po prostu nie wierzę.
- Daj spokój, nie ma sensu wkurzanie się, chodź tu - mocno mnie przytulił.
Poczułam cudowną woń jego perfum. Dawno przestałam na to zwracać uwagę. Ludzie przez to, że mają coś na co dzień, to przestają doceniać tę rzecz. Mogą to być drobnostki, takie jak tu, czyli zapach drugiego człowieka. Jednak co wtedy, jeśli przestajemy już zauważać drugiego człowieka? W tym całym zwariowanym świecie, nie można znaleźć i docenić czegokolwiek. Ja zapomniałam, że mam obok siebie kogoś tak wspaniałego, jak Bartosz.
W takich momentach człowiek głupieje i szuka wytłumaczenia dla samego siebie. Ja wytłumaczenia szukać nie musiałam. Najzwyczajniej w świecie postanowiłam naprawić swój błąd i zacząć cieszyć się i doceniać wszystko co mam.
Kolejnego dnia, pod moimi drzwiami stanął mój ojciec, prosząc mnie o rozmowę. Nie chciałam wracać do tego tematu. Wytłumaczyłam, że ja już zakończyłam ten etap w swoim życiu i nie mam zamiaru tego po raz enty roztrząsać. Obruszył się i szybkim krokiem odszedł ode mnie, wsiadając do auta. Trzasnął drzwiami, żebym usłyszała na pewno, jak bardzo jest obrażony. Tylko generalnie kto miał tu prawo być obrażony? Mało ważne, jak widać.
Wieczorem usiadłam z kartą i długopisem w ręce. Przypomniałam sobie film "Tylko Ciebie chcę" i moment, w którym pisane były listy do spalenia. Sama postanowiłam taki napisać. Długi, ze wszystkim, co miałam komukolwiek w życiu do powiedzenia. Chciałam, by to ze mnie uszło, a ja mogła cieszyć się znów prawdziwym życiem. Potem wyszłam ze świeczką na taras i stanęłam pod drzewem, trzymając w dłoniach kilkanaście kartek.
- Niech te wszystkie problemy znikną, jak te kartki. W ciągu jednej chwili, żeby się ode mnie odczepiły wszelakie problemy, a bezgraniczna miłość do męża, zaowocowała wspaniałym życiem przez najbliższe stulecie.
Po czym podpaliłam i wyrzuciłam stos, który trzymałam w ręce. Widząc, jak kawałki unoszą się w powietrzu, poczułam swoistego rodzaju ulgę. Nie wiem w sumie dlaczego, ale tak po prostu. Teraz mogłam w spokoju zająć się sobą i wszystkim innym dookoła.
Do sprzedaży poszły bilety na nasze wesele. W ciągu.. uwaga, rekordowo.. trzech minut, nie znalazła się ani jedna wejściówka. Ludzie płacili bajońskie kwoty, by tylko je zdobyć. Nie miałam pojęcia, że to mogło się zdarzyć. Potem dostaliśmy miliony telefonów od prasy, radia i telewizji, znajomych, rodziny czy innych, których pierwszy raz w życiu słyszeliśmy. Cierpliwie udzielaliśmy wywiadów i pozowaliśmy do zdjęć. Ostatecznie zebraliśmy dobrze ponad pięćdziesiąt tysięcy, które przekazaliśmy od razu obu placówkom, na które zbieraliśmy. Gdy zaproszenia zostały rozdane, pozostało już tylko czekać na kolejny wielki dzień, by przeżyć go tak, jak powinno się i jak oboje byśmy tego chcieli. Ślub nam wyszedł bajecznie, niespodziewanie dla mnie i był spełnieniem marzeń. Czas, by i wesele takie było!
- Zastanowiłaś się nad tym, o czym rozmawialiśmy trochę temu?
- Nad czym?
- Żebyś miała to dziecko z innym.
- Bartek, mówiłam Ci, żebyś dał spokój. Dziecko będzie in vitro albo z Tobą i nie ma innej opcji nawet, zrozumiano?
- Ale popatrz, tak, to moglibyśmy cieszyć się z potomstwa za niedługo.. A teraz trzeba nie wiem ile czekać.. To trochę frustrujące.
- Daj jeszcze szansę i miej cierpliwość kotek, dobrze?
- Oj dobrze, już dobrze..
Tydzień przed weselem postanowiliśmy pobawić się na imprezie w największym, łódzkim klubie. Zabraliśmy wszystkich znajomych i zabawa do białego rana. Morze alkoholu, dużo muzyki i tańca, gorące rytmy i wspaniała atmosfera. Tańczyłam chyba z każdym, co bardzo mi się podobało, bo to uwielbiałam. Na imprezie zjawił się niespodziewany gość.
- Ty tutaj? No proszę, chciałeś poświętować coś z nami, brak Ci było mojego widoku, czy może aż tak nudno w tych Włoszech?
- Mam wolne, to się pojawiłem. Nie planowałem Was tu spotkać, ale jak już tu jesteście..
- .. to się z nami przypadkowo pobawisz i dołączysz, czyż nie?
- Trafiłaś w sedno.
- Ach, ja to jednak jestem wróżka.
- Najlepsza w mieście - przejechał ręką po udzie, po czym odszedł.
Pan Bartman zaszczycił swoją obecnością taki plebs jak my! Trzeba było sobie to gdzieś zapisać i zapamiętać! Później, wszystko jednak toczyło się w niezbyt korzystną stronę..
Jest może ktoś aktualnie w okolicy Nysy? Jeśli tak, to chętnie się spotkam :-)
Rozdział pięćdziesiąty drugi
- No mam dla państwa wstępną
diagnozę. Oczywiście nie można tutaj mówić o stu procentach
pewności, nawet o siedemdziesięciu pięciu.. Za wcześnie na
jakiekolwiek pewności po prostu, ale.. Przykro mi, niestety nie
wygląda to dobrze.
- To znaczy?
- No wydaje mi się, że się nie udało. Ale musimy odczekać miesiąc, żeby mieć pewność. Wtedy, jeśli się to potwierdzi, to powtórzymy zabieg.
- Ile razy można powtarzać?
- Do skutku, aż zajdzie Pani w ciążę.
- Głowa do góry kotek, za drugim
razem wyjdzie! - próbowałam go pocieszyć, choć sama niezbyt
dobrze się czułam.
- Przecież wiesz, że wierzę. Chcę mieć to dziecko i będę na nie czekał tyle, ile trzeba. Choćby trwało to kilkanaście lat.
- Serio? - jęknęłam, widząc, że
mojego męża porywa kolejny reporter.
- To już ostatni, obiecuję – pocałował mnie w czubek nosa i pognał czym prędzej za mężczyzną.
- Jak ja nie lubię tej całej farsy.. - usiadłam na miejscu.
- A kto to lubi?
- Bartman.
- Złośliwiec. - zaśmiał się.
- Prawdę mówię, to nie złośliwość! Trzeba być szczerym. Mama Cię tego nie nauczyła?
- Uczyła, uczyła.
- I jak? Żyjecie?
- Jakoś musimy. - starałam się ciągle uśmiechać.
- W porządku wszystko?
- Tak, jasne.
- Mhm.. Okej.. Dobra, a teraz mi powiedz, co się stało? - odeszliśmy na bok.
- Nic.
- Michalina, znam Cię już trochę.. - usiedliśmy na krzesełkach wokół parkietu.
- Oj..
- Nie oj, tylko gadaj.
- Bartek nie może mieć dzieci.
- Dlaczego?! - niemalże krzyknął.
- Milcz.
- Przepraszam.
- Nie wiem dlaczego. Po prostu.
- I co z tym robicie?
- Leczę się. A poza tym in vitro.. Ale cienko to widzę.
- Nie trać nadziei.
- Nie tracę, ale pomyśl sobie, jak ciężko jest nam to wszystko ogarniać.. Niby dobrze wszystko było i w jednej chwili, marzenia o powiększeniu rodziny, legły w gruzach.
- Wiem.. Ale nie traćcie wiary, to wiele Wam da.
- Nowa koleżanka? Gratuluję.
- Tylko koleżanka – podkreślił.
- Mnie tam nic do tego, ale fajnie, że kogoś masz.
- Fajnie?
- Tak.
- Aaa.. Okej.
- Co?
- Nic.
- Andrzej?
- Michalina. Znamy swoje imiona? Okej, to tańczmy dalej – uśmiechnął się i obrócił mnie wokół własnej osi.
- Nowy rok.. Żeby był chociażby
taki sam jak poprzedni, a nawet jeszcze lepszy – popatrzyłam w
niebo.
- Już myślisz noworoczne życzenie?
Jeszcze cała minuta!
- Aż, czy tylko?
- Sam nie wiem. Czego sobie życzysz?
- Nie mogę zdradzić, bo się nie sprawdzi.
- Ja życzę sobie.. Żebyśmy byli ze sobą zawsze! Nie ważne co się będzie działo, żebyśmy trwali przy sobie.
- Popieram – pocałowałam go.
- Poczekaj, a ty nie powinnaś w
ogóle być trzeźwa? - zapytał mój mąż, kiedy wysiadaliśmy z
auta.
- Dlaczego?
- Przecież w ciąży jesteś!
- Nie jestem i nie krzycz na około wszystkim o tym.
- Niby czemu?
- Bo tak. Przestań się zachowywać jak dziecko!
- Ale i tak Cię kocham – wybełkotał.
- Auu, boli. Spadaj! - wrzasnęłam.
- Dzień dobry gołąbeczki, wstajemy!
- Wypchaj się!
- Suszy?
- Niemiłosiernie. Zamknij te rolety!
- Wody?
- Chętnie – wyciągnęłam na oślep rękę.
- Wstań sobie po nią.
- Zlituj się Kłosu..
- Nie ma tak dobrze - zachichotał.
- Pani Michalino, nie owijam w
bawełnę. Nie tym razem. Kolejna próba za tydzień.
- Aż tak źle?
- Coś poszło nie tak. Często tak jest. Proszę się nie przejmować i wciąż wierzyć.
- Zmieńmy doktora, bo za każdym
razem po wyjściu, coś jest nie tak. Może u innego będziemy
wracać z zadowoloną miną.. - zaśmiał się.
- Może Tobie jakiegoś innego
faceta załatwić? - zaśmiała się – prześpisz się z nim,
będzie dziecko, wszyscy zadowoleni.
- Przestań, Bartek chyba by mnie udusił.
- Niby za co? Za zrealizowanie planu i marzenia?
- Oj dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- Gadałam
z Anką. Śmiałyśmy się, że zrobię sobie dziecko z jakimś
facetem, jak to in vitro tyle nie działa.
- A ty znowu o tym?
- Po prostu się śmieję, jeju. Przestań być taki nadąsany, przecież próbuję właśnie żartować, żeby rozładować jakoś atmosferę.
- Wiesz doskonale, że to z mojej winy nie może być dzieci.. A jeszcze mnie dobijasz bardziej takimi tekstami.
- Okej, okej, przepraszam, już nie będę – podniosłam ręce w geście kapitulacji.
- Okej.
- Co okej?
- Zgadzam się.
- Na co?
- Na to, żebyś miała dziecko z innym.
- To znaczy?
- No wydaje mi się, że się nie udało. Ale musimy odczekać miesiąc, żeby mieć pewność. Wtedy, jeśli się to potwierdzi, to powtórzymy zabieg.
- Ile razy można powtarzać?
- Do skutku, aż zajdzie Pani w ciążę.
Popatrzyłam na zmartwionego Bartka.
Oboje tym się przejęliśmy, bo nie chcieliśmy, by trwało to
wieczność, a za darmo też się to nie odbywało. Podziękowaliśmy
i wyszliśmy.
- Przecież wiesz, że wierzę. Chcę mieć to dziecko i będę na nie czekał tyle, ile trzeba. Choćby trwało to kilkanaście lat.
Podziwiałam go. Mnie zżerało coś
od środka. Po prostu chciałam wiedzieć, że jestem w ciąży, że
będziemy mieli potomstwo i nastąpi to za dziewięć miesięcy, a
nie za dwadzieścia lat..
Pojechaliśmy z niezbyt dobrymi
humorami na bal sylwestrowy do Warszawy. Co roku się takie odbywały,
miały na celu w sumie.. Nie wiem co. Coś miały. Ja przychodziłam
tam z przymusu i z prośby Bartka. Oni się pojawiali tam ze względu
na sponsorów i dziennikarzy. Przez dobre półtorej godziny,
udzielali wywiadów, pozowali do zdjęć i opowiadali, jak cudownie
mają zamiar przeżyć tę noc z przyjaciółmi.
- To już ostatni, obiecuję – pocałował mnie w czubek nosa i pognał czym prędzej za mężczyzną.
Ciągle patrzył w moją stronę, a
jednak odpowiadał elokwentnie, dokładnie i wyczerpująco. Po kilku
minutach zajął miejsce obok mnie i nie odpuszczał mnie na krok. Po
kolejnych przemówieniach i jakże licznych oklaskach, zasiedliśmy
do stołów. Przypadło nam dobre towarzystwo, bo przed samym
rozpoczęciem, zamieniliśmy karteczki z imionami i nazwiskami. Przy
dziesięcioosobowym stole znaleźli oprócz nas miejsce: Piotr z
Justyną, Maciek z Anią, Karol z Olą oraz Andrzej z przemiłą
nieznajomą. Obok nas pojawił się Kosok z dziewczyną, Żygadło z
żoną, Ignaczakowie, Zatorski z koleżanką oraz Winiarscy. Takie
towarzystwo, prawie w całości mi odpowiadało. Po zjedzeniu małej
kolacji, rozpoczęła się właściwa impreza. Początkowo trzeba
było się pokazywać do kamery, że my tu jesteśmy, jednak po
dwudziestej trzeciej, wszyscy dziennikarze opuścili lokal, a my
mogliśmy odetchnąć.
- Jak ja nie lubię tej całej farsy.. - usiadłam na miejscu.
- A kto to lubi?
- Bartman.
- Złośliwiec. - zaśmiał się.
- Prawdę mówię, to nie złośliwość! Trzeba być szczerym. Mama Cię tego nie nauczyła?
- Uczyła, uczyła.
Do tańca porwał mnie Maciek. Dawno
nie mieliśmy dobrego kontaktu ze sobą, bo albo ja coś załatwiałam,
albo jego nie było z powodu treningów, meczy, wyjazdów czy spotkań
z dziewczyną.
- Jakoś musimy. - starałam się ciągle uśmiechać.
- W porządku wszystko?
- Tak, jasne.
- Mhm.. Okej.. Dobra, a teraz mi powiedz, co się stało? - odeszliśmy na bok.
- Nic.
- Michalina, znam Cię już trochę.. - usiedliśmy na krzesełkach wokół parkietu.
- Oj..
- Nie oj, tylko gadaj.
- Bartek nie może mieć dzieci.
- Dlaczego?! - niemalże krzyknął.
- Milcz.
- Przepraszam.
- Nie wiem dlaczego. Po prostu.
- I co z tym robicie?
- Leczę się. A poza tym in vitro.. Ale cienko to widzę.
- Nie trać nadziei.
- Nie tracę, ale pomyśl sobie, jak ciężko jest nam to wszystko ogarniać.. Niby dobrze wszystko było i w jednej chwili, marzenia o powiększeniu rodziny, legły w gruzach.
- Wiem.. Ale nie traćcie wiary, to wiele Wam da.
Przytulił mnie i od razu poczułam
się lepiej. Wróciliśmy do tańca. Potem odbijanego zrobił
Andrzej.
- Tylko koleżanka – podkreślił.
- Mnie tam nic do tego, ale fajnie, że kogoś masz.
- Fajnie?
- Tak.
- Aaa.. Okej.
- Co?
- Nic.
- Andrzej?
- Michalina. Znamy swoje imiona? Okej, to tańczmy dalej – uśmiechnął się i obrócił mnie wokół własnej osi.
Nie sposób było się nie zaśmiać,
więc wybuchnęłam, po czym skończył się utwór i wróciliśmy do
stolika.
Bal sylwestrowy dobijał do północy.
Zgromadzeni wyszli z szampanami na zewnątrz, by tam oczekiwać na
ostateczne odliczanie i Nowy Rok.
Miałam zwyczajnie ochotę się
rozpłakać, ale błyskawicznie obok mnie, znalazł się mąż, tuląc
do siebie.
- Aż, czy tylko?
- Sam nie wiem. Czego sobie życzysz?
- Nie mogę zdradzić, bo się nie sprawdzi.
- Ja życzę sobie.. Żebyśmy byli ze sobą zawsze! Nie ważne co się będzie działo, żebyśmy trwali przy sobie.
- Popieram – pocałowałam go.
W tym samym czasie zaczęto odliczać
ostatnie sekundy starego roku i z wielką fetą, powitano kolejny.
Składanie życzeń, sztuczne uśmiechy, wiele nieszczerości..
Musiałam przez to przebrnąć, po czym zwiałam jak najszybciej do
środka. Tam znów zaczęłam zabawę. Trochę wypiłam, potańczyłam,
pogadałam. Dawno tak dobrze nie było. Koło godziny piątej nad
ranem, zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Nocowaliśmy w
rodzinnym domu Kłosa. Dotarliśmy tam w czwórkę taksówką, bo
wszyscy zaczerpnęliśmy alkoholu.
- Dlaczego?
- Przecież w ciąży jesteś!
- Nie jestem i nie krzycz na około wszystkim o tym.
- Niby czemu?
- Bo tak. Przestań się zachowywać jak dziecko!
- Ale i tak Cię kocham – wybełkotał.
Z całego towarzystwa, ja byłam
najbardziej trzeźwa, choć wlałam w siebie naprawdę sporo.
Najwidoczniej miałam najmocniejszą głowę, co wcale mnie nie
martwiło. Po wejściu, prawie od razu runęliśmy jak dłudzy na
łóżku i tak zasnęliśmy. Obudził nas Karol, koło piętnastej,
brutalnie otwierając rolety.
- Dzień dobry gołąbeczki, wstajemy!
- Wypchaj się!
- Suszy?
- Niemiłosiernie. Zamknij te rolety!
- Wody?
- Chętnie – wyciągnęłam na oślep rękę.
- Wstań sobie po nią.
- Zlituj się Kłosu..
- Nie ma tak dobrze - zachichotał.
Ledwo otworzyłam oczy, już mnie
piekły, ale uczucie suchości w ustach, trzeba było jak najszybciej
poprawić.
Praktycznie cały dzień wszyscy
leczyli kaca, nogi, kręgosłupy i inne dolegliwości. Następnego
dnia wróciliśmy do Łodzi. Czekaliśmy do końca stycznia jak na
zbawienie. Zrobiłam od razu badania u ginekologa, by dowiedzieć
się, czy ostatecznie nie zaszłam w ciążę i ewentualnie wyznaczyć
nowy termin zabiegu.
- Aż tak źle?
- Coś poszło nie tak. Często tak jest. Proszę się nie przejmować i wciąż wierzyć.
Po raz kolejny wyszliśmy
zawiedzeni z tego gabinetu.
Zdziwiłam się, że znalazł w
sobie choć trochę siły, by nie tracić tak zupełnie poczucia
humoru i wiary.
Leczenie, zabiegi, lekarstwa,
mecze, treningi. Odwiedziny u znajomych, zwiedzanie nowych zakątków
Polski.. Pod takimi rzeczami upłynęły nam kolejne tygodnie
oczekiwań. Ciągle słyszeliśmy, że trzeba walczyć, nie poddawać
się i próbować. Za trzecim razem, miałam ochotę powiedzieć już
dość.
Podczas jednej z rozmów z Anią,
opowiedziałam jej moją sytuację.
- Przestań, Bartek chyba by mnie udusił.
- Niby za co? Za zrealizowanie planu i marzenia?
- Oj dobrze wiesz, o co mi chodzi.
Po zakończeniu pogaduszek, wracałam
do domu z głową pełną myśli. Może ona miała rację? Taki
sposób, to też coś innego, może skutecznego..
Głupia, przestań! Jeszcze serio
zaczniesz o tym myśleć, kiedyś się zapomnisz i z jakimś
przypadkowym gnojkiem zajdziesz w ciążę. Bądź cierpliwa i czekaj
na efekty in vitro! W dodatku za pasem ślub. Przygotowania mentalne
i fizyczne są teraz bardziej potrzebne, niż myśl o kolejnej
nieudanej próbie zabiegu.
Nawet
nie wiem kiedy, zrobił się kwiecień. Został już jedynie miesiąc
do uroczystości. Przestałam tak bardzo spinać się o tą ciążę
i czekałam na efekty. Jednak już w tym momencie, przeznaczyłam
więcej energii na wesele.
- A ty znowu o tym?
- Po prostu się śmieję, jeju. Przestań być taki nadąsany, przecież próbuję właśnie żartować, żeby rozładować jakoś atmosferę.
- Wiesz doskonale, że to z mojej winy nie może być dzieci.. A jeszcze mnie dobijasz bardziej takimi tekstami.
- Okej, okej, przepraszam, już nie będę – podniosłam ręce w geście kapitulacji.
Wyszedł
na chwilę z domu. Głupio się poczułam, bo nie powinnam była tego
mówić. Najwyraźniej mocno się obruszył i zahaczyłam w jego
ego.. Nic dziwnego tak naprawdę. Wrócił po pół godziny.
- Okej.
- Co okej?
- Zgadzam się.
- Na co?
- Na to, żebyś miała dziecko z innym.
Klaudio, co pisze bloga, którego mam w ulubionych, żyjesz? Rozdział będzie kiedyś? Przepraszam, że tu, ale nie wiem jak inaczej.. ;D
Jestem spaaaaaaaaaaaaaalona! :C Boli, baaaaaaardzo, bardzo.
W zakładce zdjęcia, znajdziecie popołudniu kilka fotek znad jeziora z siatkarskiego treningu na plaży, chłopaków z AZS Nysa ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)