poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział sześćdziesiąty piąty - EPILOG

   Otworzyłam oczy. Przed sobą zobaczyłam tylko dużą białą kartkę.

   Spójrz w lewo.

   I po kolei kolejne.

   Jeszcze troszeczkę.

   Uwaga, już blisko.

    Troszkę niżej.

    Bingo!

    Oto my. Szczęśliwi. Kochający się. Rok temu. Nasze huczne wesele. Pamiętasz? Tak bardzo wtedy chcieliśmy mieć dziecko. Doczekaliśmy się go. W pokoju obok zapewne już powoli łka mała Dominika. Kiedy się obudzisz i to przeczytasz, ja ciężko będę pracował na utrzymanie naszego domu, rodziny i spełniał się w siatkówce. Wracam o trzynastej, kocham Cię! Twój Bartek.

   
Przetarłam oczy i przeczytałam ostatnią kartkę z największą uwagą. Usłyszałam kwilenie niemowlęcia, więc podniosłam się i przeszłam w tamtą stronę. Mała dziewczynka wierzgała nóżkami na różne strony i wlepiła swoje ciemne ślepia we mnie. Nie wiedziałam, jak się nią zająć. Nie umiałam jej podnieść. Pierwszy raz musiałam coś zrobić. Coś nowego. 

   Szczerze, nie miałam zielonego pojęcia kim jest owa dziewczynka. Tylko to, że Mój Mąż zostawił kartkę, sprawiło, że zrozumiałam. Ominęłam coś w swoim życiu. Nie miałam pojęcia co się w tym czasie wydarzyło. Najwidoczniej nic ważnego, jeśli mogłam w jakiś sposób usunąć to z pamięci. Zatrzymałam się na etapie, kiedy to ja grałam w siatkówkę i się spełniałam, poznałam Bartka i byliśmy razem. Mieliśmy dom. Byliśmy szczęśliwi. Kochałam go. Nie liczyło się dla mnie cokolwiek, co wydarzyło się wcześniej. Nawet nie miałam ochoty dociekać tego. Być może w pewnym sensie było to dla mnie wygodne? Chyba tak.

   Z Dominiką na rękach usiadłam w bujanym fotelu. Obok niego znalazłam karteczkę.

   Mleko dla małej w lodówce, wystarczy wrzucić na chwilę do podgrzewacza, który znajdziesz obok kuchenki. Pieluchy trzymamy w szafce pod łóżeczkiem, razem z chusteczkami. Muszę instruować jak się je zmienia, czy dasz radę? B.

   
Uśmiechnęłam się. Pomyślał o wszystkim. Wstałam i zeszłam do kuchni, postępując według instrukcji. Zanim podałam jedzenie, musiałam zmienić pampersa. Sięgnęłam do szafki i wyjęłam je.

   Odpinasz u góry śpioszki, ściągasz tak jak rajstopy i body. Odpinasz pieluszkę. Łapiesz lekko pod plecki, podnosząc pupę. Zawijasz brudnego. Wycierasz delikatnie chusteczką. Zakładasz rzepami z tyłu. Uważaj, bo jest bardzo wiotka. Zapinasz nie za mocno, potem ubierasz wszystko tak, jak rozbierałaś i brawo. Przebrałaś małą, jestem z Ciebie dumny. Buziaki, B.

   
Dokładne instrukcje pomogły mi wszystko ogarnąć. Był kochany. Taki opiekuńczy i pomocny, mimo odległości, bo nie było go przy mnie. Nakarmiłam ją, tuląc do siebie mocno. 

- Dziękuję Ci, malutka istoto, że ze mną jesteś, byłaś i będziesz. Przepraszam, że nie pamiętam porodu czy czegokolwiek innego. Jesteś cudowną dziewczynką, tak bardzo do mnie podobną. Tatusia też masz cudownego..

   Ucałowałam ją delikatnie w nosek i odłożyłam do łóżeczka, przykrywając kocykiem. Sama zeszłam na dół, zrobić sobie śniadanie. W radiu usłyszałam doskonale znaną mi piosenkę.

I see the future but live for the moment, 
make sens don't it? 

Feel this moment..

  

                                                                     ***

- Myślisz, że to wszystko zadziała? Że zrobiliśmy wszystko po coś? - zapytałem Andrzeja. 
- Proszę Cię, stary, to była najlepsza opcja.
- Martwię się, że ona jednak może będzie pamiętać cokolwiek. 
- Maciek, uspokój się. Na pewno było to po coś. Staraliśmy się. Chociaż cały świat był przeciw nam. Tyle poświęciliśmy, żeby on wrócił do Polski, a Magda, żeby zza krat nie wyszła. Jeśli w to nie uwierzymy, to nie będzie tak, jak chcemy. Wyluzuj.

   Poszliśmy w stronę hali. Czekał na nas Karol.

- Wiecie coś?
- Kolejny. Wrzuć na luz, Bartek nam powie zaraz.
- Tak bardzo się boję..

   Westchnąłem ciężko i przyspieszyłem kroku. Na korytarzu przed gabinetem prezesa siedział Kurek. 

- No wreszcie! - wrzasnąłem - i?
- Trochę tłumaczeń.. Przyjmują mnie - powiedział cicho.
- No brawo, kolejny sezon! 

   Męski uścisk i pogadanka na temat Michaliny w trakcie przebierania na trening. 

- Myślisz, że będzie okej? - wypalił Wrona.
- Na pewno - odpowiedział stanowczo, po czym weszliśmy na halę.

                                                                              ***



   Tak jak obiecał, tak zrobił. Punkt trzynasta znalazł się w drzwiach mieszkania. 

- Cześć kochanie - pocałowałam go.
- Hej.. - odpowiedział lekko speszony. 
- Stało się coś? 
- Nie, nic. 
- Dziękuję za wskazówki, jesteś geniuszem! 
- Jak mała, dobrze? 
- Tak, śpi. 
- To dobrze. A ty, jak się czujesz? 
- Coraz lepiej. Właśnie, chyba musimy porozmawiać. 
- No.. Właśnie.. Ten.. Musimy.

   Usiedliśmy przy kuchennej wyspie, jedząc obiad.

- Mów pierwszy. 
- Proszę, tak dawno normalnie nie rozmawialiśmy, mów..
- Otóż.. Ja nie pamiętam.. Ostatnich wydarzeń. Ostatnich dwóch lat. Nie wiem. Czarna dziura. Pustka. Nic. Muszę wiedzieć czy coś ważnego się stało. Poza tym, dlaczego tak się stało? Dlaczego teraz mogę funkcjonować, a nie wiem, co było wczoraj? 
- No.. Nic ważnego.. Poza ślubem i Dominiką się nie wydarzyło. Twoja choroba sprawiła, że straciłaś pamięć. Nie było wiadome z kiedy i czy w ogóle. Ale jak widać, pamiętasz cokolwiek. To zasługa lekarzy, którzy się Tobą opiekowali. Dlaczego dziś? Przywiozłem Cię tutaj trzy dni temu. Codziennie egzystowałaś, jednak nie kontaktowałaś za bardzo. Było powiedziane, że dziś najprawdopodobniej to się zmieni. Zaufałem doktor Frączek i jak widać, udało się.
- Umieli obliczyć cokolwiek dokładnie? 
- Medycyna idzie do przodu - zaśmiał się.
- Świat też.. No dobrze, a co się wydarzyło w świecie?

   Tłumaczył, pokazywał, przekonywał. Był cierpliwy. Właśnie za to go kochałam. 

- A ty, co chciałeś mi powiedzieć? 
- Właściwie.. To nic. Nic więcej. Kocham Cię.

   Wtulona w niego, razem z Dominiką, siedziałam i patrzyłam za okno. Jako rodzina byliśmy wspaniali. Nie wiedziałam co mnie czeka. Wiedziałam, że stawię wszystkiemu czoła razem z nimi. Wspólnie, we trójkę, damy wszystkiemu radę. 

Potrafimy kochać i marzyć, dlatego 
wszyscy jesteśmy zwycięzcami.

                                                                                                                                                                   

Oto koniec tego bloga, koniec mojej blogowej twórczości. Z Wami przeżyłam najpiękniejsze chwile w życiu. Od grudnia 2012 do dziś, do 09.09.2013 roku. To wy pomogliście mi, kiedy nie dawałam rady, byliście cierpliwi i zawsze ze mną. Nie ważne, czy napisałam to tylko dla jednej, dziesięciu, czy stu osób. Ważne, że zakończyłam to tak, jak chciałam. 

Dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna. Za wejścia, komentarze, ciepłe słowa, lajki na fejsbuku i prywatne rozmowy. Dzięki swoim wpisom poznałam najlepszych ludzi na świecie i mam nadzieję, że nasze znajomości pozostaną na długo. 

Pamiętajcie, że ja nie znikam z internetu. Zawsze będziecie mogli napisać czy tu, na fejsbuka, na gadu(9664292) albo na asku. Wszelakie zażalenia już były. 

Przepraszam za niedociągnięcia. Przepraszam, że nieraz tyle czekaliście. Przepraszam, że często pisałam nudno, głupio i niezrozumiale. Teraz patrząc z perspektywy czasu wiem, że coś było nie tak. Wtedy tego nie zauważałam. 

Każda KONSTRUKTYWNA krytyka pobudzała mnie do dalszej walki o Was. Każde dobre słowo, umacniało mnie w tym, że robię coś dobrze. 

Nie wiem, co jeszcze mogę Wam napisać.. Ale pamiętajcie, że Was kocham, uwielbiam, szanuję i będę tęsknić.

Wpiszcie się, jeśli czytaliście. Przeczytam, kto był i zobaczę jak wiele osób się nie ujawniało w trakcie.. ;-)

PS Wracajcie tu czasem, poczytajcie to, czy poprzednie. Będzie mi wtedy naprawdę miło.. :-)
~NA ZAWSZE WASZA VOLLEYBALLDREAMS.

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział sześćdziesiąty czwarty

 


W hotelowym hallu pojawiła się Magdalena, moja bliźniaczka. Od razu poczułam jakieś dziwne uczucie, którego nawet nie potrafię opisać. Popatrzyłam w jej stronę, kiedy przechodziła obok mnie.

- O proszę, marnotrawna siostra.. Szukająca zapewne swojego mężulka, który tuła się gdzieś ze swoją nową laską..
- Daruj sobie, co tu robisz?
- Mieszkam, Moja Droga, pracuję, uczę się, robię właściwie wszystko co chcę.
- Od kiedy? - zdziwiłam się.
- Od jakiegoś czasu. Widzisz, umiem się w życiu czegoś dorobić, a nie tak jak ty. Żyjąca bez pracy, bez męża i z brzuchem.
- Wal się, nie mam ochoty z Tobą rozmawiać.

   Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do recepcjonisty, by dokończyć rezerwację swojego pokoju. Wszystko mnie już wkurzało. Najpierw obejście wszystkich miejsc, potem Pablo, a teraz ona.

   Rozłożona w łóżku, patrzyłam tępo w sufit, szukając być może nawet tam jakiejkolwiek wskazówki, gdzie jest Bartek. Nie mógł być przecież aż takim tchórzem, to zbyt wiele. Nigdy taki nie był.. A może po prostu go nie znałam? Czy to możliwe, że nie znałam własnego męża? Właściwie, to wszystko mogło się zdarzyć..

- Gdzie jesteś? Boże, pomóż mi, bo ja już nie daję rady.. Babciu, tyle razy byłaś, jak potrzebowałam, a teraz? Największa potrzeba w moim życiu, a ty milczysz. Dlaczego, no powiedz mi dlaczego? - zalałam się łzami.

   Umyłam się i przebrałam w koszulkę i szorty. W lusterku popatrzyłam na mój, już dość widoczny, brzuch. Pogłaskałam Malucha.

- Damy radę, bo kto jak nie my? Będziesz równie silna, co ja..

   Wyraziłam się wreszcie do Kruszyny w jakiejś określonej płci, chociaż wcale przecież jeszcze jej nie znałam. Ale tak mnie naszło, by zwrócić się jako do dziewczynki, podświadomie to czułam.

   Położyłam się na materacu, nakryłam lekko kołdrą i stawiając szklankę wody na stoliku nocnym, zgasiłam lampkę, po czym przymknęłam oczy.

- Ja Cię znajdę, choćby w podziemiach.. - powiedziałam cicho i zasnęłam.

   Rano obudziłam się kompletnie niewyspana. Kilkukrotne wycieczki do łazienki, z powodu natrętnego malucha, który na siłę chciał swojej mamie uprzykrzyć życie, dawały w kość. Spałam może łącznie ze dwie i pół godziny. W paskudnym humorze odwiedziłam, po raz dziesiąty tej nocy, a właściwie już o poranku, łazienkę. Przemyłam twarz wodą, wytarłam ją dokładnie ręcznikiem, usuwając każdą kroplę.

- Gorzej już chyba nie będzie..

   Znów odruch wymiotny, który spowodował wylądowanie przy muszli klozetowej.

- Musisz coś jeść, Księżniczko! Inaczej Kruszyna nigdy Ci nie da spokoju - usłyszałam za mną.
- Nie mam ochoty - odpowiedziałam bezwiednie, nie podnosząc nawet głowy.
- A powinnaś, podobno kobiety w ciąży mają apetyt za dwoje - zaśmiał się.
- Nie ja. Wróć, co? Że.. Jak.. Ty.. Co?! Co ty tu do cholery robisz?! Ja od zmysłów odchodzę, tyle miesięcy bez znaku życia, a ty po prostu tu przychodzisz, stajesz. No nie, nie mogę, Jezu!

   Film mi się urwał. Zemdlałam. Widok Bartka, opierającego się o moją futrynę doprowadził mnie niemal do całkowitego zaprzestania życiowych funkcji. Jednak chwilę później otworzyłam oczy, leżąc na łóżku w pokoju.

- Przepraszam.. Ja.. Nie wiedziałem, że jesteś w ciąży.. Chciałem wrócić.. Nie mogłem.. Nie mogę.. Teraz już jestem tu, chociaż nie powinienem. Poświęciłem się, by Cię tu znaleźć. By Cię zobaczyć, potwierdzić Twój stan.. Wiedz, że Cię kocham i kochać będę, ale przestań mnie szukać. To jest zbyt niebezpieczne dla Ciebie. Zrozum mnie, robię to dla Twojego dobra - wypowiedział takim tempem, że ledwo mogłam odróżnić pojedyncze słowa.
- Co? Wyjaśnij mi to! Nie ma Cię tyle miesięcy, a teraz tylko to?! Należy mi się prawda i mam w dupie Twoją ochronę. Chroń mnie sam, osobiście, przed złem tego świata.
- Właśnie to robię. Być może wrócę, ale nie wiem za ile. Nie wiem, czy w ogóle.. To nie jest zależne ode mnie. Dbaj o Malucha, dla mnie, dla siebie, dla nas. Wróć do domu. W sypialnianej szafie pod ubraniami znajdziesz potrzebne dane, z nimi idź do banku. Wybierz pieniądze, wystarczą Ci na jakiś czas. Urządź z chłopakami pokój dla dziecka, wyremontuj co chcesz, żyj. Byle z dala od tego miejsca..
- Ale dlaczego? Bartek do cholery, ja się nie mogę denerwować, a ty mnie przyprawiasz prawie o zawał. Należy mi się prawda!
- Nie teraz, proszę. Uciekaj, szybko.

   Pocałował mnie i uciekł. No i co to do cholery miało znaczyć? Jak ja mam sobie radzić bez niego? Jak to wszystko ogarnąć? Zastosować się do jego zaleceń i czekać aż wróci, czy za wszelką cenę wyciągnąć go do Polski? Tyle pytań, brak odpowiedzi. Przymknęłam oczy ze zmęczenia i bezsilności. Po dłuższej chwili wygramoliłam się z łóżka i sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer Maćka.

- Miśka? To ty nie jesteś we Włoszech?
- Jestem i właśnie dlatego dzwonię. Pakuj się, bierz wolne i przyjeżdżaj, błagam. Musisz mi pomóc.
Ale jak to? Przecież wiesz, że Miguel nie da mi wolnego od tak.
- Nie martw się, ja to w takim razie załatwię. Ty się spakuj i zabukuj bilet lotniczy. Na dziś wieczór najlepiej, żebyś jutro już był u mnie.
- Dobrze, jeśli tylko tego potrzebujesz..

  Nie pytał o nic. Wiedział, że jeśli wykonuję taki telefon do niego, to znaczy, że wcale sobie nie żartuję, tylko go potrzebuję. Wyłączyłam się i wybrałam numer trenera. Po dłuższych tłumaczeniach o ciąży i rzekomym, nieplanowanie szybszym, rozwiązaniu, zgodził się bez problemów.

- Informuj mnie proszę, jak tylko coś będzie wiadomo. Trzymam za Was kciuki.
- Dziękuję, że tyle dla mnie robisz.
- Spokojnie, wiem, że Maciek to najbliższa dla Ciebie osoba teraz i nie masz nikogo innego.
- Właściwie mam jeszcze, Andrzeja i Karola, ale nie będę Ci zabierała tylu zawodników z zespołu, bo wiem, że dla Was to ważne.
- Bierz kogo chcesz, dla Ciebie wszystko.

   Akcent Falasci, który uczył się polskiego i mówił już wręcz płynnie, plus takie miłe zachowanie sprawiło mi niespodziankę. Nie wiedziałam, że aż tak bardzo przejmował się moim losem. W końcu znaliśmy się tylko tyle, co podczas trenowania Bartka w klubie i na kilku spotkaniach poza treningami. Ucieszona poinformowałam swoich przyjaciół o tym, że ich potrzebuję. Choć lekko zdziwieni, zgodzili się i wszyscy troje kolejnego ranka trafili do mojego hotelu. Zanim jednak zjawili się oni, spędziłam cały dzień w pokoju. Chodziłam z miejsca na miejsce, szukając rozwiązania tej całej sprawy. Byłam pewna, że jestem bliska odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Wreszcie przy kąpieli mnie olśniło. Zrozumiałam wszystko i już wiedziałam, że dam radę ściągnąć Bartka z powrotem do domu.

- Co się stało? Przez telefon właściwie nic nie tłumaczyłaś, a mimo wszystko przyjechaliśmy więc czkamy na wyjaśnienia.
- Pomożecie mi. Bartek tu był.
- Co? Jak to Bartek?! - wrzasnął Andrzej.
- Uspokój się. Kazał mi uciekać, wracać do Polski i go nie szukać, ale ja tak nie zrobię. Ja go odnajdę, zabiorę i wy mi w tym pomożecie.
- Niby jak? - pytał bezradnie Muzaj.

   W skrócie opowiedziałam im swój plan. Wiedziałam, że jeśli prawdą jest to, co mówił mój mąż, może się to źle skończyć. Ale co mogłam innego robić? Olać własnego ukochanego, odpuścić szukanie i żyć spokojnie sobie? Nigdy.

- Moim zdaniem.. - zawiesiłam głos
- No? Możesz mówić szybciej? - pośpieszał mnie Kłos.

   Moja teoria brzmiała następująco: Jeśli jest tutaj Magda, musi to mieć powiązanie z nią. Przed nią chce mnie bronić Bartosz. Ona wymyśliła coś przeciw mnie, a on.. a on po prostu za bardzo mnie kocha i wiedział, że nie może stać mi się krzywda. Jeśli moja siostra wiedziała, w którym hotelu jestem, bez problemów może mi teraz coś zrobić, lub spełnić swoje zamiary, które miała przygotowane wcześniej.

- Naprawdę w to wierzysz? - zapytał atakujący.
- Owszem, to całkiem racjonalne.
- Ale to chore, a nie jakieś racjonalne – wykrzyknął Wrona.
- Daj spokój, pomożecie mi?
- To przecież pewne, ale.. Przecież możesz nie wyjść z tego cało, ja się na to nie zgadzam, to zbyt niebezpieczne.
- Widzisz jakieś inne wyjście?
- Tak, powrót do Polski.
- Przelecieliście tyle kilometrów, żeby tylko mnie zobaczyć?
- I Cię zabrać stąd.
- Okej, jeśli nie chcecie, to nie – zaczęłam zbierać swoje rzeczy i wychodzić.
- Daj spokój, zaczekaj, to nie tak – zatrzymał mnie Kłosu.
- A jak?
- Andrzej Ci mówił, że się o Ciebie boimy, wszyscy. A jeszcze to zdarzenie może wywołać lawinę zdarzeń, której nie zatrzymasz. Niebezpiecznych zdarzeń.
- Przestań. Doskonale wiesz, że dam radę, że wy dacie radę.

   Mój plan, choć naprawdę głupi i cholernie trudny, był możliwy do zrealizowania. A ja postanowiłam dążyć za wszelką cenę do wykonania go.

   Pewnie zastanawiacie się co to był za plan? Już mówię.

   Zdecydowałam się znaleźć gdzieś Magdalenę i się z nią umówić. Potem, jeśli wyciągnę od niej cokolwiek, pojedzie do swojego miejsca zamieszkania. Chłopaki w czasie rozmowy zamontują jej w aucie GPS, sami wynajmą auto i będą ją śledzić. Ona być może doprowadzi ich do Bartosza. Dlaczego uważałam, że był on niebezpieczny? W przypadku, kiedy ona wyczułaby podstęp u mnie, mogła zrobić mi krzywdę, a jak nie mi, to im, o ile złapałaby ich na śledzeniu.

   Czułam się jak w jakiejś powieści detektywistycznej czy filmie kryminalnym. Zawsze śmiałam się z ich przygód, a teraz sama takie przeżywałam.


   Już tego popołudnia wcieliłam w życie swój plan. Jak się okazało, znalezienie bliźniaczki nie należało do najtrudniejszych. Przebywałam w jej hotelu. Recepcjonista umożliwił mi spotkanie z nią, podając numer pokoju, w którym mieszka przez jakiś czas. Udałam się do niego. Dowiedziałam się również, które auto należało do niej. Chłopaki, mimo sprzeciwu, zaczęli równo ze mną. Zapukałam do drzwi i usłyszałam ciche proszę, w języku włoskim.

- Mogę? - wychyliłam się zza drzwi.
- Ty? A niby po co?
- Chcę porozmawiać.
- O czym? Wcześniej kazałaś mi się walić.
- Chcę. Muszę. Proszę.
- Nie rozumiem Cię kompletnie – westchnęła – ale wchodź.

   Tak też uczyniłam. Rozsiadłam się na łóżku, stojącym na środku. Rozpoczęłam swój monolog. Gadałam jak najęta, byle najdłużej. Dodatkowo poruszałam tematy, które mnie najbardziej interesowały.

- Uważasz, że Bartek ma kochankę?
- Naiwna jesteś, siostruniu. Lepiej dla Ciebie, jak go nie masz przy sobie.
- A to z jakiego powodu?
- Tak po prostu.

Z minuty na minutę odgadywałam z jej zachowania wszystkie tajemnice. Po blisko godzinie wylewania swoich żali, wyszłam stamtąd, mając nadzieję, że już skończyli i że Magda wykona jakiś krok w stronę odgadnięcia całej tej zagadki.

- Podłożyliśmy – powiedział dumnie Wrona.
- To pozostaje tylko śledzić..

Nie myliłam się. Chwilę później wybiegła szybko z hotelu i wsiadła do swojego auta, Maciek wraz z Karolem pojechali za nią, a Andrzej został ze mną. Długo nie czekałam. Godzinę później dostałam telefon.

- Nie wierzę w to co mówię i widzę.. Ale miałaś rację.
- To znaczy? - zapytałam podekscytowana.
- On tu jest. Ona tu jest. To.. Przyjeżdżajcie. Podsyłam adres.

Zamówiliśmy taksówkę i czym prędzej udaliśmy się tam, gdzie miało miejsce to, o czym mówili chłopaki.

- O Jezu..

Zobaczyłam mojego męża, który siedział w wielkim domu przy oknie, patrząc tępo w przestrzeń. Za nim stała Magda, przytulając go.

- To tak to jest? Zdradza mnie? Z Magdą? Naprawdę?! - wrzeszczałam, nie mogąc się uspokoić.
- To nie może być prawda, nie on, słyszysz? - przytulał mnie Wroniak.
- Jak nie, jak tak? Widzisz to?

Zalana łzami miałam ochotę się wpakować tam, przywalić w twarz Kurkowi, Magdę pobić i uciec stamtąd jak najdalej. Jednak przyjaciel trzymał mnie mocno i nie pozwolił na zrobienie czegokolwiek głupiego. Kazał odczekać, aż wyjdzie siostra i wtedy przyjść, wyjaśnić sobie całe zajście i wszystko raz na zawsze. Racjonalne i najlepsze rozwiązanie, jakie mogłam zastosować.

Po dwóch godzinach Magdalena opuściła lokal i wróciła w stronę hotelu. Ja nie czekałam ani chwili dłużej i wtargnęłam do budynku.

- Michalina? - zapytał przestraszony, widząc mnie.
- Nie, duch święty. Jak mogłeś, odpowiedz mi tylko, jak mogłeś?! - wrzasnęłam donośnym głosem, aż podskoczył - nie, nie tłumacz.

   Przyłożyłam mu w twarz i uciekłam zalana łzami. On za mną biegł, coś krzyczał, że to nie tak, że przecież muszę go wysłuchać. Ale ja nie miałam ani siły ani zdrowia na to. Trzymał mnie za nadgarstki, ramiona, wszystko. Bylebym tylko go słuchała. Ale ja nie chciałam. Nie mogłam. Nie wiem właściwie już co. Wpadłam do auta i kazałam chłopakom odjechać. Panowała niezręczna cisza, każdy bał się odezwać. Widziałam tylko jak się porozumiewali i chcieli cokolwiek zrobić, ale żaden się nie odważył. Dotarliśmy do hotelu, ja się odmeldowałam i trafiliśmy na lotnisko. Wsiedliśmy w pierwszy samolot do ojczyzny.

- Kochanie, dlaczego Twój tatuś w ogóle istnieje? Dlaczego nie mógł się odczepić kiedyś, nie robiąc i mi i Tobie takiej krzywdy? - głaskałam brzuch, kiedy inni spali.

   Sama nie byłam w stanie zmrużyć oka. Czułam się paskudnie. Oprócz dolegliwości ciążowych, odczuwałam zwyczajną depresję. Muzyka, ulubione widoki czy cokolwiek innego, nic nie potrafiło zaradzić na to. Po wylądowaniu, wróciłam do domu. Spakowałam rzeczy i chciałam się wyprowadzić, ale nie miałam dokąd. Ogólnie nie miałam siły do niczego. Brak pomysłu na dalsze życie.

   Dni mijały coraz szybciej, brzuch rósł w zastraszającym tempie. Ja zostałam w domu, bo wiedziałam, że on nie wróci, był zbyt wielkim tchórzem. Odremontowałam z chłopakami pokoje, kupiłam wyprawkę dla dziecka. Przygotowywałam się do nowej sytuacji, nowego życia. Sama. Bez Niego. Bez tego, który tak cholernie mnie skrzywdził. Ciągle jedynie chodziły mi po głowie myśli, co takiego chciał mi powiedzieć, jak to wyjaśnić.. Może powinnam była go wysłuchać? Cholera, to wszystko to zbyt wiele. Układanka, w której brakowało części. Niekończąca się opowieść. Historia, która być może nie powinna się wydarzyć. Człowiek, który zmienił moje życie. Ale czy na pewno tylko na gorsze? Czy może właśnie nie zmienił go na lepsze, bo będę miała to upragnione Maleństwo? Sama się zgubiłam.

   Od powrotu z Włoch, milczałam na temat Bartka. Wycofałam wnioski o poszukiwania, przestałam się w to angażować. Dla mnie on mógł nawet już nie żyć, bo i tak mnie zostawił. I tak wyjechał do Magdy, udając, że mimo wszystko dalej jest okej. Chora sytuacja, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Policjantom powiedziałam, że nie mam siły już na dalsze poszlaki, żeby odpuścili. A oni się ucieszyli, w końcu jeden idiota do szukania mniej.

    Minął  październik - poznałam wreszcie, że będę miała moją malutką Dominikę, listopad - chodzenie do szkoły rodzenia z chłopakami, którzy zwalniali się z treningów na przemian.. Nadeszły święta. Siedziałam sama w domu. Mała choinka połyskiwała w rogu salonu. Nawet nie zjadłam wigilijnej wieczerzy. Nie chciałam, nie mogłam.. Przeleżałam cały dzień i wieczór w łóżku. Podniosłam się tylko na Pasterkę, ledwo wlokąc nogami. Pośpiewałam tam kolędy i wróciłam znów do cichego i pustego domu.

- Nie zostaje się samemu w święta, nikt nam nie dał takiego prawa. Poza tym, nie zasługujesz na samotne święta. Spędzimy je razem. Nie jak rodzina. Nie jak para. Jak przyjaciele. Najlepsi na świecie. Tylko o to Cię proszę.

   Widok Andrzeja tak cholernie mnie rozczulił. On mógł spędzić święta w Warszawie, z rodzicami, kuzynostwem, czy kimkolwiek innym. Przyjechał. Dla mnie. Do mnie. Z zapakowaną Wigilią ze stolicy.

   Wpuściłam go oczywiście do mieszkania i oboje zjedliśmy przywiezione przez niego specjały. Poczułam atmosferę świąt. Tak błogą i cudowną. W międzyczasie zadzwonił Mario ze świątecznymi życzeniami. Nic mu nie powiedziałam o tym, że tak jest, jak jest. Ominęłam zgrabnie temat i odpuściłam sobie wspominki w taki dzień. Kiedy o trzeciej siedzieliśmy przy kominku z kubkiem gorącego kakao, zapomniałam o świecie. Chciałam, by takie chwile zdarzały się codziennie.

- Tęskniłem, wiesz?
- Za kim?
- Za Tobą. Za Maluchem.
- Dlaczego?
- Ja wiem, że nie powinienem, że to nie wypada. Wiem, że jestem kretynem, który już kilka razy się naraził i dostał kosza. Chcę tylko się zaopiekować. Tobą i dzieckiem. Wami. Niekoniecznie jako Twój chłopak, narzeczony czy mąż. Zwyczajnie, jako opiekun. Chcę przy Was być, pomagać, dzielić się swoją radością życia.
- Wiesz, że to niemożliwe. Andrzej, tyle razy rozmawialiśmy..
- Ale ja doskonale wiem, że para nie wchodzi w grę. Przyjaźń. Tylko tyle.
- Przyjaźnimy się.
- Wprowadź się do mnie, będę Cię miał na oku. Zbliża się nieubłaganie poród, a co, jeśli nie zdążysz kogokolwiek zawiadomić?
- Mam tu cały dom, miejsce dla mnie i małej, ciszę i spokój. Nie komplikuj mi życia, proszę.
- To Twoja decyzja, ale..

   Nie wiedziałam co ale. Poczułam ból w brzuchu. Ciężarna w siódmym miesiącu, to już niebezpieczna sprawa.

- To już? - zapytał niepewnie.
- Nie wiem, przecież jeszcze tyle czasu - zakwiliłam w tym momencie z bólu.

   Niewiele myśląc, Wrona wziął mnie na ręce i ubierając po drodze kurtkę, zaniósł do auta. Pojechaliśmy do szpitala. Czułam, że może to już. Nie myliłam się. Ginekolog zabrał mnie od razu na porodówkę i tam dostałam znieczulenie, po którym straciłam na chwilę przytomność, nie panując już nad swoim ciałem. Być może to efekt zmęczenia czy czegokolwiek innego. Nie znałam się na porodach, ciąży czy czymkolwiek z tym związanym, przecież to mój pierwszy raz.

                                                                      ***
- Proszę, oto Pani córeczka!

   Pani w białym fartuchu podała niemowlę.

- Moje co?
- Córka. Mimo wczesnego porodu i cesarskiego cięcia, jest w dobrym stanie. Zaraz zabierzemy ją, ale najpierw proszę się powitać na świecie swojego malucha.

   Patrzyłam na nią, jak na kosmitkę. Dziecko? Ciąża? O co tu do cholery chodzi? Przecież mam dwadzieścia jeden lat, karierę siatkarską przed sobą, jechałam na zgrupowanie.. A tu o co chodzi? To sen, to na pewno sen. Powtarzałam sobie to jak mantrę, biorąc kwilącego bobasa na ręce.

- To nie może być prawda, bo..

 
Od razu wyjaśniam końcówkę, dla tych, którzy mogli jej nie zrozumieć. Jest to oddzielona część, coś innego. Dokończenie tego będzie w epilogu, to nawiązuje do tego.
Wiecie.. Pewnie kompletnie nie rozumiecie rozdziału, ja piszę niezrozumiale, słabo.. Cholera, wypaliłam się, po prostu..